Obserwatorzy

poniedziałek, 31 października 2016

O pani Gience i Gieni i Skrzynce na bajki

Naprawdę świat się kończy, jeśli to Piotr informuje mnie, a nie odwrotnie, że dziś jest bromberg calling. To się chyba nazywa kryzys wieku średniego, że zamiast robić se fotę w wampirycznym make-upie, zjadłam hamburgera, frytki, wypiłam browara i obejrzałam kolejny odcinek Belfra (na nielegalu, przepraszam wszystkich). I to wszystko zrobiłam nie ruszając się z sofy. I do tego zakochałam się w Łukaszu z Belfra, który ma z 15 lat. Ale jest naprawdę śliczny.

Teraz słucham Cohena, płyty „New skin for the old ceremony”. Winylowej - dostałam od Piotra. I wrzucam sobie również kawałki z „Death of a Ladies' Man”. Boskie są te albumy (literalnie to szczególnie ten pierwszy).

Skończyłam „Akuszerkę”. Podobne przeżycia miałam podczas czytania w ósmej klasie „Malowanego ptaka”, serio. Poza tym, "Akuszerka" jest milion razy lepiej napisana, wiedźmowata i mądra. Ale też straszna. Bo o wojnie. I miłości.

No i zaczęłam Charlotte Roche nową, „Dziewczynę do wszystkiego”. Jezu, jaka nuda. Strumień świadomości laski, który ma siłę i moc leniwej stróżki. Po jej „Wilgotnych miejscach” i „Modlitwach waginy”, nie spodziewałam się takiej buły. 
Swoją drogą, kto je od mnie pożyczył?

Dobra, idę spać. To chyba jednak jest po prostu zmęczenie. Grunt, że dwie dynie stoją na tarasie i straszą płomieniami z oczu i ust wydrążonych przeze mnie według wzoru moich córek. Moich dużych i mądrych córek, które mówią na siebie pani Gienia i pani Gienka i zrzucają się z krzesła, żeby móc umyć naczynia.

A, i koniecznie idźcie do Teatru Polskiego w Bydgoszczy na "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy". Zazdroszczę Jolancie Janiczak, że to ona napisała taki tekst, a nie ja. A tak serio, to bardzo Jej za niego dziękuję. I teatrowi naszemu za ten spektakl. 

A 19 listopada otwieramy księgarnię dla dzieci. Pierwszy raz to napisałam (bo już wiele razy powiedziałam, więc to nie jest tajemnica). Skrzynka na bajki powiększyła się o lokal obok, w którym będą wszystkie książki dla dzieci, o których marzycie. I o których, przede wszystkim, marzą Wasze dzieci.

Dobranoc.

niedziela, 9 października 2016

Protesty i wycieczka

    Tydzień protestów się kończy. Zaczął się pięknym poniedziałkiem, gdy tysiące kobiet i mężczyzn wyszło na ulicę protestować przeciwko zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej.


     Wyszło na ulice pokazać swój sprzeciw wobec sytuacji kobiet, którą chce zafundować nam obecny rząd. Sprowadzić nas do roli inkubatorów, matek rodzących dzieci z gwałtów, dzieci skazane na śmierć, dzieci skazujące na śmierć swoje matki. Rząd, który eliminuje kobiety z życia publicznego, zamykając je w domach z dziećmi i 500 plus. Rząd, który myśli, że kobiety traktują aborcję, jak alternatywną antykoncepcję, nie bacząc na to, że taka decyzja łamie życia rodzin, jest jedną z trudniejszych, jaką kobieta może podjąć. Że mimo to ten wybór jej się należy.
    Zresztą myślę, że czytajacym tego bloga nie muszę niczego w tej kwestii objaśniać.
    No a potem był protest w Warszawie. Protest ludzi kultury przeciwko zawłaszczaniu kultury przez polityków i politycznej cenzurze.

    Protest dziejący się przy okazji Kongresu Kultury, na który pojechałam w piątek i wróciłam w sobotę wieczorem. Bo serce matki rwało się do domu, do dzieci i nic nie mogłam z tym zrobić. Nie żebym specjalnie żałowała kongresu, ale Warszawa to przede wszystkim moje przyjaciółki i w związku z tym, że byłam tak krótko, nie spotkałam się z większością i mam teraz przez to niedosyt.

    Kongresu prawdę mówiąc w ogóle nie żałuję. Nie podobało mi się wcale. Nie czułam w ogóle sensu jego powołania, nie czułam się tam na miejscu. Czułam za to, że moje potrzeby i mojego miasta nie są tam brane pod uwagę.

    W pewnym momencie podobne wrażenia miałam na kongresie kobiet, na który jeździłam od początku przez pierwszych kilka edycji, aż przestałam. Bo przestałam czuć się tam na miejscu.

    No ale spoko, Fajnie, że byliśmy.

    Jeszcze fajniej, że wcześniej wróciłam i mogłam spędzić niedzielę z moimi dziećmi.
    Stwierdziliśmy z Piotrem, że idziemy na przystanek i że wsiądziemy do pierwszego autobusu, jaki podjedzie. Podjechał taki, co jeździ do Smukały, czyli malowniczego osiedla Bydgoszczy, położonego wśród borów sosnowych, wzdłuż którego płynie nieuregulowana Brda. Jest pięknie. Poza tym na górce w lesie znajduje się sanatorium dla płucnochorych, którego budynki z 1904 roku wpisane są w rejestr zabytków. Przez ten sosnowy bór, Brdę tworzy się tam specyficzny mikroklimat, w którym się super oddycha. Miejsce idealne na wędrówki zwłaszcza dla Feli.

    No i wędrowaliśmy tam sobie, słuchaliśmy dzięcioła i śledziliśmy leśnego kota. Potem zeszliśmy nad Brdę, powrzucaliśmy do niej kamienie, złapaliśmy autobus i wróciliśmy do domu. 

    Droga w lesie.

    Papuga wita sanatoryjnych gości

    Depczemy po białych, strzelających pod butem kulkach z krzaka

    Sanatorium

    Śledzimy kota w lesie

    Tyły sanatorium

    Również

    Na tyłach jest również taki niski budynek, który strasznie niszczeje i bardzo nam go żal

    Środek tego budynku

    Taki on dlugi

    Nad Brdą

    Ognik szkarłatny

    W lesie

    Brda


    Dzieci przeszły dziś kilka kilometrów i to jest super, że na takie wycieczki nie musimy brać już wózka.

    Mam nadzieję, że jutro pójdą do żłobka i będą zdrowe.

    I mam nadzieję zobaczyć w tym tygodniu „Ostatnią rodzinę”.

    A w piątek jedziemy do Sanoka.

sobota, 1 października 2016

Niefarty

Co tam u mnie chujowego? No cóż, długo by opowiadać. Zacznę może od najbliższej przeszłości, czyli wczorajszego wieczornego telefonu od Piotra, który zadzwonił do mnie, gdy wychodziłam z Opery z przedostatniego spektaklu trwającego właśnie w Bydgoszczy Festiwalu Prapremier (ale długie zdanie).
Że on jutro musi iść do pracy, bo jego koleżanka, która pracuje w soboty, jest chora. Ok, mówię, spoko, idę zatem do Towarzyskiej na chwilę, towarzysko, na godzinkę, co by jutro mieć siły na opiekę nad dziećmi.

Gdy tylko wróciłam, okazało się, że Fela ma stan podgorączkowy, a za chwilę Klara zakwiliła, że swędzą ją oczy. Wzięłam tą drugą do łóżka i zobaczyłam spuchnięte, zaczerwienione, sklejone ropą powieki. Sprawdziłam Felę – Fela też sklejona. Witaj żłobku, myślę sobie. Przy wszystkich plusach tej cudownej naprawdę instytucji, wirusy w niej żyjące są totalnie na minus. To są jakieś mutanty, giganty, posklejane z małych wirusów tych wszystkich dzieci i atakują w jakiś perfidny sposób.
No myślę sobie, ok, śpijmy, zaśnijmy, rano pójdziemy do lekarza.

Rano rozkleiliśmy posklejane dzieci (Fela już bez gorączki) i umówiliśmy się, że Piotr wróci z pracy najszybciej, jak się da i pójdziemy razem do lekarza. Nasze dzieci kochają chodzić do „pani doktor”, bo ona daje naklejki. Więc luz.
No i Piotr zbiegając po schodach, spiesząc się do pracy, potknął się i teraz czekam już trzecią godzinę, aż wróci ze szpitala po szyciu łydki. I rentgenie kolana.

Dzieci położyłam, do pani doktor pójdziemy po drzemce.

Dziś ostatni spektakl festiwalu i mam nadzieję, że uda mi się na niego pójść. Jest jesień, wraca do życia przysłowie, że „Człowiek planuje, dzieci kule noszą”, więc już niczego nie można być pewną. 
Zwłaszcza jak do dzieci dołącza stary.

Byle do wiosny.

P.S. Oczywiście jest mi na maksa żal Piotra i będę go teraz pielęgnować jak prawdziwa kobieta.

P.S.2 Kobiety, 3 października widzimy się na placu teatralnym. Ale najpierw, od godz. 12.00 zapraszam do Skrzynki na bajki, przy ul. Gdańskiej 22 na kawę, wodę i miły czas.

P.S.3 Gdy ci się wszystko na łeb wali, idź se pobiegaj.


poniedziałek, 19 września 2016

Wczesna, aktywna jesień

Chcesz odpocząć, zgłoś się do Krzysia z SUP Bydgoszcz i umów się z nim na pływanie na deskach. My po sobotnim czekamy na kolejne, już jesienne w bluzach, pełnych butach i kolorowych liściach.

Fela na fali śpi.
Nie widać tu, ale walczyłyśmy z wiatrem.

Pogoda udaje, że wakacje trwają w najlepsze, ale wszyscy wiemy, że to nie jest prawda.
Ja na pewno to wiem.
Wpadłam w wir obowiązków, przyjemnych bardzo, ale zawsze to obowiązki, a jak coś „trzeba” to zawsze gorzej od „można”.
Rozpoczęłam moje cykle, czyli byłam już wycieczce rowerowej w Żninie w ramach Kultury na świeżym, gotowałam dzikie chwasty z Kołem Gospodyń Miejskich w Ostromecku.

Pod głogiem. Dziką kuchnię prowadzi dr Krystyna Stepczyńska-Szymczak.

Siedzę i planuję kolejne atrakcje.
Poza tym podejmuję nowe wyzwania, które wcale a wcale nie wyrywają mnie z mojej strefy komfortu, ku mojej ogromnej radości. Tutaj możecie poznać moje zdanie na temat porzucania strefy komfortu.
Po raz pierwszy stanęłam w roli przewodniczki i nie ukrywam, że strasznie mnie to stresowało (mimo to cały czas byłam w swojej strefie). Nie to, że mam mówić do grupy ludzi, bo to już mi się kilka razy zdarzyło, ale fakt, że mam im przekazać pewną wiedzę. Przeraziła mnie ta odpowiedzialność, że nie można mówić bzdur (co robię bardzo chętnie) i że trzeba się przygotować.

Ostatecznie spacer jest już za mną i dla mnie był super.
Podczas przygotowań (i spaceru też) sprawdziło się powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenie i że artystki bydgoskie to temat nie do wyczerpania. I że Bydgoszcz kobietą stoi i właściwie w co drugiej kamienicy w centrum miasta mieszkała kobieta, o której warto wspomnieć.
Było mi szalenie miło, że w piątkowe późne popołudnie na palcu Wolności stanęło tak dużo osób, chcących dowiedzieć się czegoś o bydgoskich kobietach. To budujące. I dziękuję raz jeszcze wszystkim moim koleżankom, które przybyły. I zrobiły te zdjęcia:

Do 20 roku kościół Klarysek był remizą, stąd ten łuk z cegieł, pod którym przejeżdżały wozy strażackie.

Przy ul. Focha 2/4 mieszkała malarka Elżbieta Śliwińska-Kapturkiewicz. O niej najwięcej dowiedziałam się z "Albumów Bydgoskich" z tekstów Jolanty Zielaznej (Gazeta Pomorska).

Zaczynamy spacer.

Pod kamienicą, w której mieszkała Haliny Stabrowskiej, m.in. kierująca bydgoskim oddziałem (jednym z najlepszych w kraju) Polskiego Białego Krzyża.

W galerii Kantorek zobaczyliśmy dwa pastele Zofii Rybiańskiej (Elżbieta Kantorek była mi również bardzo pomocna i życzliwa podczas przygotowań).



Po spacerze były już same nagrody. Festiwal w Mózgu, pływanie na deskach, przyjazd Danki i nasz niedzielny wyjazd do Izy. Nie często zdarza nam się podjechać pod czyjś dom, a tam zamiast psa wita nas kuc. A raczej dwa. Dzieci pokochały Maję i Milkę, a ja po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę mieć domek na wsi. 
Felka karmi Milkę jabłkiem.

Jeszcze trochę a każdy z Was będzie mógł odwiedzić Izę, ponieważ wiosną otwiera ona swoje stajnie i włości na gości.
Ciągle jeszcze nie wpadliśmy z Piotrem na to, jak by tu nie pracować, żeby ciągle gdzieś jeździć i mieć na to hajs. Ale myślimy.



niedziela, 4 września 2016

Pluskowęsy i Chełmża

Cudze chwalicie, swego nie znacie, czyli, że warto jechać do Chełmży.

Chełmżyński zegarmistrz ma styl

Miało być morze, ale jak wstaliśmy, padało. Mimo to chciałam bardzo jechać, ale mam w domu ruch oporu, na który czasem nie mam siły, więc postanowiliśmy pojechać gdzieś bliżej.
Dobrze, że w ogóle. Zdecydowaliśmy (po nawet nie burzliwych negocjacjach), że jedziemy do Golubia-Dobrzynia. A potem do Brodnicy.
No, ale przecież, skoro już udało nam się wyjechać o nawet przyzwoitej porze, bo o 11.00, to wcale nie znaczy, że dojedziemy do celu.
Za Chełmżą zaświeciła się kontrolka, że nie mamy oleju.
Piotr powiedział, że dalej nie jedziemy, co więcej, musimy się tu zatrzymać, bo silnik musi wystygnąć.
Ok. Jesteśmy w Pluskowęsach, więc na bank będzie ekstra.
I o dziwo - było.
Stanęliśmy pod pomnikiem Maryi w białych różach, do której przychodzą na ławeczkę modlić się mieszkańcy.
Lokalna kapliczka
Na pewno jedna pani lubiąca fiolet.

Okazało się, że jesteśmy między dwoma jeziorami, których brzegi znajdowały się po obu stronach ulicy. Poszliśmy kawałek w górę.
Wędrowniczki
Wyżej, okazało się, że w Pluskowęsach jest pałac. Ciężko cokolwiek zobaczyć, gdyż jest cały w zasiekach, ale wiadomo, że jest z 1867 roku.
Pałac neogotycki w Pluskowęsach
Po drodze rosło pełno rzeczy do jedzenia:
Tarnina
Jabłoń

Jeżyna
Szliśmy wzdłuż płotu i po lewej mieliśmy jezioro, a po prawej park przy pałacu (za płotem). Okazuje się, że to bardzo cenny starodrzew, liczący ponad 39 gatunków, w tym egzotycznych. Wyglądało to naprawdę imponująco.
Doszliśmy do takiego ścierniska i zobaczyliśmy kolejne jezioro i dziurę w murze okalającym pałac (mur na przemian z płotem).
Wejść, czy nie wejść?

Weszliśmy tam i natychmiast drogę przebiegła nam jaszczurka. Po lewej było to nowe jezioro, a po prawej, niestety płot. Za płotem, na terenie pałacowego parku, stał drewniany domek. Na maksa kojarzył mi się z domkiem z "Antychrysta" von Triera (a park z lasem z filmu).
Poszliśmy nad jezioro.
Nad jeziorem w Pluskowęsach

Wracamy wśród bluszczu
Rozmowa dzieci ze ślimakiem
Doszliśmy do samochodu i poszliśmy dalej, nad jezioro, nad którym był pusty plac zabaw. W ogóle tam bardzo mało ludzi widzieliśmy. Bardzo mi to odpowiadało.
Matka z dziećmi

Panorama jeziora najbardziej w centrum wsi

Rodzina łysek. Nasze dzieci również z nimi się komunikowały, odpowiadając im w ten sam sposób, jaki one dawały znaki.

Nadjeziorny plac zabaw (wyludniony, a tylko takie jestem w stanie znieść)
Po zabawach z pustą butelką po kimś (obce zarazki. Ale potem wyrzuciliśmy ją do kosza), pojechaliśmy do Chełmży.
Chełżma jest naszym odkryciem. Mieści się nad wielkim Jeziorem Chełmżyńskim, jest pełna klimatycznych kamienic, uliczek, z ładnym rynkiem. Chełmża prawa miejskie otrzymała w 1251 roku, więc jest naprawdę stara. I to jezioro w centrum...

Jezioro Chełmżyńskie. Pomost w centrum miasta i żaglówki, coś pięknego
Super budynek, w którym byłą knajpa, ale tam pani powitała nas zza zasłonki z fajką w gębie, więc nie chcieliśmy jej przeszkadzać. Niech se była dopaliła.


Klub Kulturystyczny Atlas
Sklep rybny "Bałtyk"

\
Neon, pewnie nie działa, ale piękny

Miasto ma ducha

Idziemy do restauracji Finezja, którą totalnie polecam - tanio i mega smacznie

Wnętrze bazyliki konkatedralnej Św. Trójcy w Chełmży

Zewnętrze tej bazyliki. Obok rośnie wielki kasztan

No i tak. Chcieliśmy jeszcze pojechać do Strzelec Dolnych na święto śliwki, ale szczerze, to nie lubimy powideł.
Za to w drodze do, jeszcze wtedy, Golubia, zjechaliśmy w Ostromecku do Mozgowiny, po dzikie jabłka, które rosną przy drodze.
Wyczailiśmy tę jabłoń, jak dzieci nie miały jeszcze pół roku i byliśmy na spacerze w nimi w nosidłach w Lesie Mariańskim.
To też było późne lato. Albo wczesna jesień? W każdym razie dziś one mają ponad dwa lata.
I my mamy dwa lata więcej.

Wracam do Sarah Waters.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Wielopole, Wielopole, czyli niespodzianka w podróży

Wczoraj w nocy wróciliśmy z Sanoka. Mam trochę deja vu, bo to drugi raz w tak krótkim czasie. To znaczy powrót trwał jak zwykle milion godzin, ale ostatni raz wracaliśmy przecież pod koniec lipca. 

Tym razem nie natura, lecz kultura wezwała nas na południe. 

W sobotę bawiliśmy na weselu Piotra koleżanki z liceum. Dzień, a właściwie noc wcześniej zostaliśmy zaproszeni na panieńsko-kawalerski wieczór śpiewaczki i malarza, tak więc był to baaardzo imprezowy weekend. Bardzo. I super fajny.

Gdy my szaleliśmy, a potem odsypialiśmy, dzieci były pod opieką dziadków. Wiem jak dla mnie ważne były babcie i byli dziadkowie, więc cieszę się, że dziewczyny mają swoich. Strasznie ubolewały w drodze powrotnej, że jedziemy do domu, a nie do babci właśnie. 

No i o tej drodze powrotnej chciałam tu napomknąć. Mieliśmy w planie zwiedzić Raków, miasteczko, a właściwie dziś już wieś w Świętokrzyskiem, która urzekła nas już w drodze do Sanoka. Poczytaliśmy o niej trochę w necie i chcieliśmy zobaczyć tamtejsze renesansowe kamieniczki, kościół, no i po prostu zwiedzić wiochę, która swego czasu była centrum życia braci polskich, czyli arian.

Jechaliśmy przez podkarpackie wsie - przeuroczą trasą - w końcu za dnia. I dojechaliśmy do Wielopola Skrzyńskiego. Zobaczyliśmy znak prowadzący do muzeum Tadeusza Kantora i skleiło mi się, że to musi być przecież TO "Wielopole, Wielopole". I tak też było.

Mieliśmy mega fuksa, bo w poniedziałki muzeum jest zamknięte. Ale akurat miała przyjść jakaś wizytacja, więc była pani, która miała chwilę, by nas po muzeum oprowadzić. 

Dom, w którym urodził się i spędził pierwsze sześć lat życia Tadeusz Kantor. Wówczas była to plebania, w której urzędował jego wuj.


Pokój, w którym urodził się Tadeusz Kantor.

Okno, z widokiem na kościół, przez które Kantor obserwował żywot katolików i mieszkających obok Żydów.


Świadectwo szkolne Tadeusza Kantora


Na piętrze do końca września jest wystawa lalek z "Umarłej klasy".


„Dzieci w ławkach” („Umarła klasa”, 1989 r.)



W muzeum znajdują się dwa kantorowe "Mechanizmy pamięci". Tu Maszyna do rodzenia...

 ...i Kołyska mechaniczna" („Umarła klasa”, 1975 r.)


Aranżacja pani oprowadzającej, zaangażowanej na maksa w istnienie tego muzeum. Naprawdę, jedźcie tam, to może będą pieniądze na ogrzewanie budynku zimą.

Tu dzieci nasze w ławce, co poniżej.



Pani zakończyła opowieść. Poleciła nam jeszcze kilka miejsc w Wielopolu: cmentarz dla zmarłych na cholerę, cmentarz żydowski, Piekiełko - miejsce rzezi Polaków przez Tatarów i miejsce przy rynku, gdzie 11 maja 1955 roku, podczas  seansu kina objazdowego, zapaliły się taśmy i żywcem spłonęło 58 osób. W tym 38 dzieci. Tak że tak. 

Pomnik ku pamięci ofiar pożaru kina w Wielopolu


Pomnik zrealizowany w 2015 roku na podstawie fotografii, która znajduje w pokoju narodzin Kantora. To on i jego siostra.


Nasze dzieci najbardziej na świecie kochają fontanny.


Kościół parafialny w Wielopolu Skrzyńskim, na który widok z okna miał Tadeusz Kantor.



No i wróciliśmy. Rano wyciągnęłam sobie książkę Krzysztofa Miklaszewskiego "Tadeusz Kantor. Między śmietnikiem a wiecznością". Chyba to jest jej czas.

Jak zwykle już strasznie tęsknimy.

P.S. Przed wyjazdem obejrzeliśmy bajkę anime "Wilcze dzieci". Polecam. Piękna opowieść o inności, macierzyństwie, kontakcie człowieka z naturą. Płakałam.