Obserwatorzy

poniedziałek, 28 marca 2016

Tramwaj do Łoskonia

Rodzinne święta rzadko bywają spokojne. Tym bardziej wesołe. Nie wiem na czym to polega, ale wiecie, o co mi chodzi. Każdy wie. Wszystkim tak bardzo zależy, żeby było fajnie, że drobna iskra zapalna wystarczy, żeby się zapaliło. I od razu spaliło. I tu się nie ma co obrażać, rodzina to ludzie najbliżsi, którzy wybaczą, jak się wybuchnie, więc się wybucha.

Są jednak sposoby, by ten stan rzeczy obejść. I to dosłownie. My poszliśmy dziś rodzinnie na spacer. A nawet pojechaliśmy. Jakiś czas temu zobaczyłam na tramwajowej tabliczce napis Łoskoń. Tramwaj ten prowadzi do Fordonu, więc byłam zdziwiona, że tam jest gdzieś jeszcze jakiś Łoskoń.

W Łoskoniu jest pętla tramwajowa, zaraz za nią stadnina koni, dalej starorzecze Wisły, wał, a za wałem prawdziwa Wisła.
W Łoskoniu jest pięknie. I jeśli nie macie ochoty wędrować wśród myślęcińskiego tłumu spacerowiczów, rolkarzy i rowerzystów, to jedzcie se do niego jedźcie (Łoskonia).
Koniecznie tramwajem.

Słuchamy żab.

Wypatrujemy żab.


Żabia lovka.

Żabie truchło.

Wujek Kamil i Klara.

Fela - wolnościowiec.

Mama <3


Sitowie.

Starorzecze Wisły.

Łabędź pilnujący gniazda.

Nad Wisłą.

Wisła.

Drozd.

Koń.

To były fajne święta.



czwartek, 24 marca 2016

A miało być miłe popołudnie

      Na pewno wśród Was znajdą się osoby, które mają w swojej szafie rzeczy już dawno nie nadające się do noszenia. No chyba, że przez stracha na wróble. Rzeczy, które kochacie, które Wam się dobrze kojarzą, są wygodne, uważacie, że wyglądacie w nich najlepiej na świecie (kiedyś na pewno tak było, dzisiaj już na pewno tak nie jest) i nic tych rzeczy nie jest w stanie zastąpić. 

      Ja mam na przykład taką niebieską kurtkę. 

      Rzecz tyczy się również butów. No i mam ja również takie buty. Drugą parę, bo wcześniej ciężko było mi rozstać się z trekingowymi Salomonami, które po 15 latach(?) utopiłam w błocie na Gorcu, jednym ze szczytów głównego grzbietu Gorców. Nie, że je specjalnie topiłam, tylko weszłam w kałużę, która okazała się bajorem. Jezus, miałam wtedy na stopie cały mikrokosmos i pełzały mi w skarpecie różne rzeczy (to dobra inspiracja do bajki jest).

      No i ta druga para. Szare (kiedyś brązowe), zamszowe półbuty, które nosze wcale nie tak długo, ale na tyle intensywnie, że szewc jak je widzi, to się krzywi (ciągle zajeżdżam w nich mini obcas). No i ostatnio ów szewc, żeby ich tak często nie oglądać,  pomalował mi całą podeszwę z tym naprawionym obcasem na ciemny brąz. Taki brąz z lamperii odrapanej klatki schodowej. Albo łazienki z lat 70.
      No więc uznałam, że czas na nie. Że chciał dobrze, ale zjebał mi szewc buty, bo mimo że Piotr mówi, że tego nie widać, to ja widzę.

      No i wczoraj pojechaliśmy z dziećmi do TKMaxxa, bo tam te buty kupiłam i liczyłam na to, że po trzech latach znajdę taką samą parę ukrytą gdzieś na półce z nr 38.

      No i docieram do meritum.

      Do wyprawy do sklepu z dziećmi. Po żłobku, po czekaniu na ojca za żłobkiem, przy zamkniętym na klucz placu zabaw, przy otwartych schodach, na które te dwie weszły i Klara prawie spadła na głowę.
      Akcja zaczęła się już na parkingu sklepu. Feli spadła bułka, ojciec nie zauważył, więc ta się rozryczała, ten nie wiedział czemu, więc ja bułkę podniosłam i leciałam z zawieszoną w drugiej dłoni Klarą. Dogoniłam, przekazałam bułkę z ziemi, weszliśmy do sklepu. Fela jeszcze trochę ryczała, bo nie dotarło do niej, że tę bułkę ma z powrotem. Klara weszła w torebki i dotykała każdej mówiąc „torebka”. Ja ciągnęłam ją w stronę butów, Piotr z Felą poszedł do okularów. 
      Stoisko z butami znajduję się przy schodach. Doszedł Piotr z Felą, zdjął ją z ramion i poszedł oglądać sportowe. A to ja miałam oglądać. Więc oglądałam, co chwilę podbiegając do schodów i zdejmując dzieci. Te rżały radośnie i powtarzały wspinaczkę. Więc ja miałam trasę:- regał- schody - regał - schody. Dziecko pod pachę jedno, drugie już na szczycie schodów, więc odstawka pierwszego, podbieżka po to ze szczytu, w tym czasie na szczyt wchodzi już pierwsze. I tak w kółko. Gdzieś tam znalazłam jakieś buty, przymierzyłam nawet, bo ojciec się włączył w gonitwę.

      Ok, idziemy na górę.

      Jak jestem w „tikeju”, to zawsze idę na górę, bo tam są zeszyty i muszę je sobie chociaż obejrzeć.

      Na piętrze, przy schodach stoi stół z krzesłami reklamujący wystawkę tarasowych mebli. Klara i Fela natychmiast zaczęły się na nie wspinać, więc my je z tych krzeseł, a one w ryk. Krążyły wkurwione przez chwilę między wieszakami z męskimi spodniami, bluzami, aż dotarły do regałów z zabawkami. Były to grające samochody, więc zaczęły tańczyć, a ja w tym czasie poszłam obczaić zeszyty. Wróciłam i Piotr zerknął na plecaki. 

      Ok, schodzimy, bo chcę jeszcze coś do biegania. Ale nie. Klara chce zostać. Chowa się pod tym reklamującym wystawkę z tarasowymi meblami stołem przy schodach na piętrze i siedzi. Piotr stoi na półpiętrze, bo Fela schodzi samodzielnie, ja mam wizję tego, jak godzinę wcześniej Klara przy żłobie leciała na głowę, ale idę po ten stanik do biegania, co by jeszcze oprócz zgrabnych nóg w perspektywie, inne rzeczy były na miejscu i nagle słyszę huk. 
      Lecę do góry trzymając żółty, ŻÓŁTY top biegaczki i widzę, że wkurwiony Piotr niesie pod pachą zaryczaną Klarę i krzyczy do mnie : „stół na nią spadł”. Wiec ja mdleje prawie od jego reakcji, że ta prawie zmasakrowana przez ten stół została (nic się nie stało, ostatecznie stół spadł obok i wystraszył ją huk i reakcja ojca), a ten się na nią drze. Więc ja też zaczęłam się drzeć, na niego, że idiota i brutal, więc obie te córki nasze wziął pod pachy, ja do kasy z butami z frędzlami i żółtym topem i za nimi  na parking. W aucie wyznałam Piotrowi nienawiść i wściekli na siebie (ja w furii)  dojechaliśmy do domu.

      Także tak dziś wyglądają zakupy. Naprawdę wątpliwa przyjemność.

      Nie poszłam biegać, bo już adrenaliny miałam dość. Poszłam do skrzynki, narobiłam 11 zeszytów i wróciłam spać. Poczytałam jeszcze o kulonach, alkach, nurach i pójdźkach czyli o ptakach w książce „Dwanaście srok za ogon” (kulturoznawcza książka ornitologiczna, przepiękna, polecam).

      Dziś już jest lepiej. Ale do „tikeja” z dziećmi za szybko nie pojadę.

środa, 23 marca 2016

Otwacie Skrzynki zapowiadam



Ostatni post jest z 2. marca. Wstyd. Faktem jest, że sporo było atrakcji w tym miesiącu i nie miałam kiedy pisać. Pisałam za to dużo bajek. Dla córek, dla mężów, chłopaków i dziewczyn. Byłych i aktualnych. Mam i synów. Prowadziłam pierwsze w życiu warsztaty, zorganizowałam czwarte Ethniesy, przygotowałam urodzinową imprezę Piotra, zrealizowałam kilka spotkań w ramach cykli, które prowadzę w swojej pracy. Klara śpiewa już całego „Panie Janie” a Fela udoskonala swoją przyśpiewkę: Boli głowa, boli noga, boli oko, boli czoło. Ze żłobka wracamy już na nogach normalnie zaliczając po drodze wszystkie murki, krawężniki i inne wysokości. Wkręcam im, że murkiem są namalowane pasy oddzielające chodnik od ścieżki rowerowej, więc Kiełby się cieszą, że tyle ich mają. Ja też się cieszę.
 Za żłobem; niestety bramka na plac zabaw była zamknięta na klucz.
Za żłobem; na szczęście trzepaka nie zamyka się na klucz.

Skrzynka na bajki coraz jest piękniejsza, nawet na zapleczu zapanował ład i porządek. Mamy przymocowane listwy przypodłogowe, więc gumolit przypomina rasowy parkiet. 16 kwietnia planujemy uroczyste otwarcie, więc od godz. 14 rezerwujcie czas. Będziemy sadzić kwiaty. 

Wróciłam do biegania i przedwczoraj przebiegłam w deszczu i gradzie 7 kilometrów. Nie mam endomonda, bo znowu zbiłam wyświetlacz. Tym razem spadła mi na niego deska do krojenia chleba. No i nikt nie może się ze mną skontaktować. To od razu taka informacja, że można do mnie dzwonić tylko na służbowy na razie. Do odwołania, bo czekam na nowy ekran. Generalnie zarabiam na wyświetlacze. Może w końcu zainwestuję w etui. 

Dziś znowu idę biegać. A potem do Skrzynki. Jeśli jeszcze nie zamówiłaś/eś u mnie bajki, to to zrób. Takie mam hasło reklamowe.

Niedługo kończę 35 i mam z tego powodu doła. Wiem, że są ludzie starsi ode mnie i całkiem nieźle się mają, no ale co z tego. Upływ czasu martwił mnie jeszcze, gdy kończyłam 16 lat. Ale wtedy byłam po prostu głupia (tak, głupia, bo dodatkowo moim marzeniem było mieć anoreksję).
Teraz będę po prostu stara.
Idę po dzieci.

środa, 2 marca 2016

Otwarcie salonu Tallinder - Update

No więc poszłam tam. Z koleżanką z pracy, bo mogłam wziąć osobę towarzyszącą. Poszłam, pieszo, bo odkąd piszę bajki, nie biegam. A jem. Więc jak mogę gdzieś dojść pieszo, to dochodzę, a nie dojeżdżam. Pierwsze co zrobiłam, jak doszłam do tej galerii, to kupiłam rajstopy, bo w tych co przyszłam, miałam oczko. A skoro napisali, że dadzą prezent, to może dadzą buty i ja z oczkiem ich nie przymierzę i je stracę.

W nowych rajtach spotkałam się z Emilią. Znalazłyśmy sklep, sory, salon, w którym zaczynał już przygrywać do kardiganów i parek jazzowy band z Gdańska. Panowie w garniturach odebrali ode mnie zaproszenie, dziewczyna z tacą poczęstowała nas kieliszkiem Moet. Dostałyśmy czarne koperty z rabatem (20 proc.), zdjęłyśmy płaszcze w szatni i zaczęło się. To znaczy stanęłyśmy sobie i zaczęłyśmy obczajać, kto tu w ogóle jest. A ja coraz bardziej zastanawiałam się, dlaczego ja? Dlaczego dali mi to zapro? Przecież wszyscy ci faceci co tam byli, mieli swoje jachty i posiadłości w Monte Carlo (albo chociaż w Mikołajkach, albo Samociążku), a za wartość ciuchów ich żon bym pojechała na wycieczkę na Gibraltar (co najmniej).
I my wśród nich. Bez jachtu, ale za to jedyne z trójką z przodu (o wiek mi chodzi).
No więc chodzili kelnerzy i rozdawali Moet i to było super. Choć byłyśmy trochę głodne.
Pooglądałyśmy sobie te ciuchy, aż w końcu "spicz" rozpoczęła Horodyńska. Niestety, nie miała laczków z futrem, ale za to miała chodaki w kwiatki. Liche włosy ma. Po wykładzie na temat stylu Tallinder wzięłyśmy z Emilią kilka ciuchów i zaczęłyśmy zabawę w przymierzanie.

Tu mam na sobie jedwabną bluzkę i spódnicę z czegoś tam.
Tu Emilia w kombinezonie.

Spoko było. Zainaugurowałyśmy ten nurt, bo nagle po nas inne panie też ruszyły do przymierzalni. Z tym że one te rzeczy przymierzone kupiły, a my swoich nie. Bo nie jest to tani sklep. Emilii kombinezon kosztował siedem stów.
Jak już się pobawiłyśmy, usiadłyśmy w centrum sklepu na pogawędkę przy kolejnym szampanie i przekąskach. Żony Hollywood z Osielska powoli opuszczały salon ze swoimi opalonymi mężami. Nie było już Adrianny Biedrzyńskiej, która zniknęła ze swoimi ziomkami z VI LO (bo ona z Bydzi pochodzi, wiec była gościem wieczoru). Uznałyśmy, że idziemy też.
Przy wyjściu dali nam prezent. Nie były to buty a bransoletka. Bardzo ładna. Mam ją dziś. Emila też.
I tak to. Jak czyta to ktoś, kto mnie tam zaprosił, to dziękuję, było fajnie.

wtorek, 1 marca 2016

Marcu, bądź dla mnie dobry

Zaczął się marzec. 18 - go wrócę do żywych.
8 marca otwarcie wystawy "Baba za kierownicą", a od 10 do 13 marca mam festiwal Ethniesy. Czwartą edycję. 17 marca przeprowadzę pierwsze w życiu warsztaty z pisania bajek, a do tego czasu muszę napisać ich pięć. Na zamówienie.
Poza tym mam się naprawdę świetnie. Dzieci zdrowe i mam nowy aparat. Oto pierwsze efekty:








Moje dzieci rosną, są coraz mądrzejsze i wchodzą w etap dwulata. Ponoć to trudny etap. Klara mówi ciągle: Moje, a Fela: Oddaj. Chyba pojawiło się ego.

Przede mną, za godzinę, otwarcie butiku Tallinder, na które dostałam zaproszenie. Imienne. Naprawdę nie wiem, dlaczego. Idę na to otwarcie. Mają dawać prezenty. Poprowadzi je Joanna Horodyńska. Mam nadzieję, że będzie miała te laczki z futrem. To idę. Wina się napiję, bo będzie. Opowiem potem, jak było.