No więc poszłam tam. Z koleżanką z pracy, bo mogłam wziąć osobę towarzyszącą. Poszłam, pieszo, bo odkąd piszę bajki, nie biegam. A jem. Więc jak mogę gdzieś dojść pieszo, to dochodzę, a nie dojeżdżam. Pierwsze co zrobiłam, jak doszłam do tej galerii, to kupiłam rajstopy, bo w tych co przyszłam, miałam oczko. A skoro napisali, że dadzą prezent, to może dadzą buty i ja z oczkiem ich nie przymierzę i je stracę.
W nowych rajtach spotkałam się z Emilią. Znalazłyśmy sklep, sory, salon, w którym zaczynał już przygrywać do kardiganów i parek jazzowy band z Gdańska. Panowie w garniturach odebrali ode mnie zaproszenie, dziewczyna z tacą poczęstowała nas kieliszkiem Moet. Dostałyśmy czarne koperty z rabatem (20 proc.), zdjęłyśmy płaszcze w szatni i zaczęło się. To znaczy stanęłyśmy sobie i zaczęłyśmy obczajać, kto tu w ogóle jest. A ja coraz bardziej zastanawiałam się, dlaczego ja? Dlaczego dali mi to zapro? Przecież wszyscy ci faceci co tam byli, mieli swoje jachty i posiadłości w Monte Carlo (albo chociaż w Mikołajkach, albo Samociążku), a za wartość ciuchów ich żon bym pojechała na wycieczkę na Gibraltar (co najmniej).
I my wśród nich. Bez jachtu, ale za to jedyne z trójką z przodu (o wiek mi chodzi).
No więc chodzili kelnerzy i rozdawali Moet i to było super. Choć byłyśmy trochę głodne.
Pooglądałyśmy sobie te ciuchy, aż w końcu "spicz" rozpoczęła Horodyńska. Niestety, nie miała laczków z futrem, ale za to miała chodaki w kwiatki. Liche włosy ma. Po wykładzie na temat stylu Tallinder wzięłyśmy z Emilią kilka ciuchów i zaczęłyśmy zabawę w przymierzanie.
Tu mam na sobie jedwabną bluzkę i spódnicę z czegoś tam.
Tu Emilia w kombinezonie.
Spoko było. Zainaugurowałyśmy ten nurt, bo nagle po nas inne panie też ruszyły do przymierzalni. Z tym że one te rzeczy przymierzone kupiły, a my swoich nie. Bo nie jest to tani sklep. Emilii kombinezon kosztował siedem stów.
Jak już się pobawiłyśmy, usiadłyśmy w centrum sklepu na pogawędkę przy kolejnym szampanie i przekąskach. Żony Hollywood z Osielska powoli opuszczały salon ze swoimi opalonymi mężami. Nie było już Adrianny Biedrzyńskiej, która zniknęła ze swoimi ziomkami z VI LO (bo ona z Bydzi pochodzi, wiec była gościem wieczoru). Uznałyśmy, że idziemy też.
Przy wyjściu dali nam prezent. Nie były to buty a bransoletka. Bardzo ładna. Mam ją dziś. Emila też.
I tak to. Jak czyta to ktoś, kto mnie tam zaprosił, to dziękuję, było fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz