Powinnam już
dawno być w pracy. Ale siedzę i nie mogę się ruszyć. W dupie
mam tę wiosnę za oknem. Co więcej – ona mnie przeraża.
Wszystko mnie przeraża. Zmęczył mnie ten weekend. Macierzyństwo
to ciągła praca, serio. Praca w pracy jednej, drugiej, praca w
domu. Tak, wiem, każdy tak ma. Że zapierdala. A te nasze dzieci to
są takie kochane i fajne. I „grzeczne”. Co to w ogóle za słowo
jest. Są mądre, ale żeby takie były, to trzeba naszej pracy.
Czytania bajek, bawienia się, rozmawiania, chodzenia na spacery.
Jezu, jestem
zmęczona. Zajebiście. Jak sobie pomyślę, ile się ich nanosiłam
po schodach, z siatami, torbami, dwie naraz, z obiadem w głowie,
bajką na głowie, a teraz jeszcze ta wiosna i place zabaw, których
nienawidzę.
Nie, ogólnie
jest w porządku.
Ogólnie to
tylko dodatek.
Do mojego wkurwu, który trwa bez przerwy, jak sobie
pomyślę, za kogo w tym kraju się mnie ma. To ten wkurw mnie tak
męczy. I bezsilność. I to, że się tak staram, żeby moje dzieci
miały dobre życie i żebym ja miała i Piotr, a oni podważają
moje istnienie. Nie szanują mnie. Cię, Twojego chłopaka, męża,
dzieci. Tych, które już są na świecie.
Nigdy nie byłam
blisko kościoła. I nigdy nie będę. Chciałabym tylko pozbyć się
tej nienawiści, która się we mnie zrodziła, bo nie jest mi ona
potrzebna. Nienawiści do klech i tych bab, pitbuli w sejmie, które
nie wiedzą, po co tam są. Które podpierdalają kobietom usłużnie
wykonując polecenia swoich równie życzliwych nam panów. I
władców. Mam nadzieję, że tej ustawy nie zaostrzą. A jeśli to
przejdzie, to będzie prosta droga do końca tego rządu.
To, mam
nadzieję, już jest ta droga.
Wpis idealnie trafiający w mój stan ducha obecnie, całościowo. U nas nadto skończył się remont, przeprowadzka, doprowadzanie do stanu używalności poprzedniego mieszkania, najazdy rodziny... i jest mi dziwnie, bo byłam wytrącona ze swej rutyny względnej przez prawie dwa miechy i teraz mi jakoś trudno się ogarnąć, i pusto jakoś, i dziwnie, i cicho... nagotowałam przecierów warzywnych dla małej i ryczeć mi się zachciało ;) trzeba będzie wrócić do biegania. no i do roboty. i wyjść kur*wa na ulicę. bo to, co tu się odpierdziela, to już o wiele mostów za daleko. trzeba być naprawdę sadystycznym durniem, żeby wymyślać takie rzeczy. i Boga w sercu nie mieć (tak mi się przynajmniej wydaje, bo ja niewierząca, ale przesłanie znam i mi się ono z takimi praktykami nie skleja. helga.
OdpowiedzUsuńHelgo Kochana, rozumiem płacz nad przecierem. Dziś płacz rozumiem nad wszystkim (ja wczoraj na Faktach). Od pierwszego dnia wiosny przebiegłam 50 km - byłam pięć razy po dychę. I nie wiem, czy mi to też energii nie odbiera. Bo biegnę, napierdalam tymi stopami, a w głowie mi się kotłuje od myśli. Zero ZEN. I nawet kupiliśmy meble na balkon i jest słońce i mogłabym sobie, po odprawieniu rodziny do prac - bo moje córki wychodząc do żłobka, mówią, że idą do pracy (jezu, biedne dzieci) - usiąść z kawą na tym słońcu i poczytać, pomyśleć, się poopalać, ale nie, nie mogę. Wewnętrzny kapo mi zakazuje, nakazuje wstawienie pralki, ubranie się i wyjście. Albo po prostu siadam na krześle, ale nie na słońcu, tylko w pokoju i siedzę, i nic. Tylko się denerwuję. Helga, szkoda,że nie możemy sobie razem pobiegać. Ściskam Cię i Polę. Dobrze, że już po remoncie. Jeszcze trochę i znowu będzie jesień. Kiss.
Usuń