Obserwatorzy

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Szczebrzeszyn, Zamość i Ida



Ścianą wschodnią mieliśmy wracać z Bieszczadów, o czym pisałam tutaj. Zmieniliśmy plany, ale widać Roztocze i Zamojszczyzna były mi w tym roku pisane.


Festiwal Stolica Języka Polskiego. 


No tak się ułożyło, że w miniony piątek, późnym wieczorem, znalazłam się w Szczebrzeszynie. A dokładnie w Michalowie, w pięknej, drewnianej chatce, zamieszkałej w okresie wakacyjnym przez pięknych ludzi. 
Gosia jest moją koleżanką z liceum, a Tomek, przewodniczącym Rady Festiwalu. 


Przed domkiem stał już namiot przyjaciół gospodarzy, a za chwilę stanął nasz - Ani i mój. 
To był bardzo ciepły wieczór, więc usiedliśmy z winem pod drzewem, nad nim – rozgwieżdżonym niebem i zaczęliśmy rozmawiać. O książkach, o festiwalu, o Szczebrzeszynie.

Słuchałam, kto gości na tym święcie języka polskiego i okazało się, że wszyscy.  


Następnego dnia miałam zobaczyć tych wszystkich na żywo.


Zjadłyśmy śniadanie pod orzechem przed zielonym domkiem:


i pojechałyśmy z Tują na godz. 13.00 na spacer po Szczebrzeszynie z przewodniczką. Po kilku minutach słuchania o historii miasta, postanowiłyśmy się urwać się i przejść po mieście naszymi ścieżkami.

Szczebrzeszyn to miasto wielokulturowe. Obok siebie stoi cerkiew, synagoga (w której dziś mieści się Miejski Dom Kultury) i kościół katolicki.

Szczebrzeszyn chrząszczem stoi. Te "zdobią" wejście do MDKu. Ich uroda zgadza się z napisem nad nimi.

Przeszłyśmy się wzdłuż kościoła ulicą Sądową, wyłożoną nie kocimi łbami, jak to u nas zwykle, a klinkierem.

Tu widać tylko fragmencik klinkieru.

Doszłyśmy do galerii.



Takich małych galeryjek, pracowni artystów jest w Szczebrzeszynie bardzo dużo. Nie ma się co dziwić. Roztocze jest bardzo malownicze. Festiwalowi towarzyszyła wystawa lokalnych twórców "Kolonia Artystów". Jednym z nich jest Zygmunt Jarmuł, który maluje pejzaże, charakterystyczną dla tego regionu wyżynę, która ciągnie się aż do Zamościa. Tu trochę widać tę wyżynę:




Pan Jarmuł ma koncepcję, że kreski oddzielające pola uprawne to pięciolinie, a rosnące na nich drzewa, to nuty. Więc pan Zygmunt maluje muzykę. Tak w skrócie.
A tu u pana Zygmunta w pracowni:


Dalej doszłyśmy do radosnego zakładu pogrzebowego:

  
na przeciwko którego był szpital połączony z kościołem.


No taki dość funeralny fyrtel.

Dalej stał takie piękny, acz zmęczony budynek:




Restauracja, wiadomo czyja:


I ratusz:




Po drodze była jeszcze księgarnia Chrząszcz, aż doszłyśmy do festiwalowego miasteczka. 

Gdy dotarłyśmy do namiotu ustawionego przy łące nad meandrującym Wieprzem, Adam Wajrak opowiadał właśnie o spotkaniu z niedźwiedziem polarnym.
Kupiłyśmy sobie książki i poszłyśmy na chwilę nad Wieprz poczytać i zrelaksować się (bo mało tam miałyśmy relaksu, rzeczywiście).


Tu z "nową" Plebanek, czyli z "Panią Furią" Grażyny Plebanek, która trafi do księgarń pod koniec sierpnia.

Następnie stanęłam w kolejce po autograf od Wajraka, w której stałam półtorej godziny. W tym czasie słuchałam rozmowy Justyny Sobolewskiej z Zygmuntem Miłoszewskim i tłumaczem jego książek - Kamilem Barbarskim. Fajnie było posłuchać o robieniu kariery we Francji i meandrach translatorskich. 

Wieczorem Adam Strug śpiewał Leśmiana, a Krystyna Czubówna, Jerzy Trela, Agnieszka Więdłocha i Antoni Pawlicki czytali wiersze Bolka. Dwie godziny z poezją Leśmiana, wyreżyserowane przez publiczność, bo to ona decydowała, kto przeczyta jaki wiersz, to było naprawdę coś pięknego. Okazało się, że "W malinowym chruśniaku", to bajka dla dzieci w porównaniu ze "Schadzką", "Pieszczotą", czy "Romansem". Poczytajcie sobie, serio.


Po koncercie Krystyna Czubówna odczytała apel do posłów i senatorów, ale też nauczycieli i dziennikarzy o posługiwanie się w wystąpieniach publicznych prawidłową wymową samogłosek nosowych.

Następnego dnia pojechałyśmy do Zamościa.

 Zaczęłyśmy od kawy w Pożegnaniu z Afryką. 

 Rynek.

Widok ze schodków.

 Z zamojskiego ratusza wychodzi się z lodami. Spoko.

 Zamość miastem arkad. Inaczej, polska Padwa.

 Znajdź bociana. 

 Nad dachami Zamościa.

 Tu się warto zapisać. Księgarnia.

Świetne zdjęcie zrobiłam zamojskiej synagodze.

 Krzywa latarnia.

Tu Anka powiedziała: - Chodź do bramy miłości. Okazało się, że to brama miłosierdzia. Kto wie, czyje relikwie (obrzydliwość) są w tym kościele?

 Mini Lux, ale zawsze.

 Festiwalowe ślady. 

 Ci tu utknęli na wieczność. 

 Śmietanka śmietanek <3

Następnie zjadłyśmy pyszny ormiański obiad, który zakończyłyśmy baklawą i wróciłyśmy do Michalowa. Zapakowałyśmy się i skierowałyśmy się do Szczebrzeszyna na zakończenie festiwalu. Po drodze Gosia pokierowała nas do Klemensowa.

Kojarzycie to miejsce? 

Zespół Parkowo-Pałacowy w Klemensowie. Tu kręcono "Idę".


 Maryja w trawach klemensowskich.

Okno.

Ogród.

Zespół Parkowo - Pałacowy Zamoyskich staje się ruiną. 



Festiwal Stolica Języka Polskiego trwał od 31 lipca. Żałuję, że przyjechałam dopiero na ostatni weekend, ale cieszę się, że w ogóle. I że już na drugą edycję, a nie dopiero na dziesiątą. Podczas uroczystości zamknięcia tygodnia z językiem polskim w Szczebrzeszynie jeden z organizatorów powiedział, że w zeszłym roku było trochę ponad dwieście wzmianek w festiwalu w prasie, a w tym roku jest ich już ponad siedemset. 
Szczebrzeszynie, do zobaczenia za rok.


Oprócz kilku książek, które kupiłam na festiwalu na pamiątkę przywiozłam w słoiku roztoczańskiego kleszcza. Mojego pierwszego kleszcza. Kiedyś, jako „mistrzyni” small talku, zagaiłam mojego fryzjera (już nie jest moim), czy  zdarzyło mu się, że jakiś jego klient miał kleszcza na głowie. Odpowiedział mi na to, że nie, bo on ma samych porządnych. 


P.S. Nie polewajcie kleszcza acetonem.



Gosiu, Tomku, Aniu - dziękuję. Zuzia, ślę Ci buziaczki.


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz