Obserwatorzy

niedziela, 29 marca 2020

Byszewskie odkrycie

Ten kwiat to łuskiewnik różowy.



Widziałam go dziś na żywo po raz drugi w życiu. Pierwszy raz objawił mi się w okolicach Brodnicy. I dziś, nad jeziorem w Byszewie (to było niejedyne objawienie dzisiaj). Jest on o tyle niesamowity, że to pasożyt korzeni drzew i krzewów i zanim kwiat pojawi się nad ziemią, to żyje pod nią 10 lat. Jakoś mnie to rozczula.
Zaparkowaliśmy pod Sanktuarium Maryjnym w Byszewie. Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to jest to. Gdy wyszliśmy z auta, urwało nam głowy, taki był wiatr. Nawet miałam chwilę zawahania, czy nie wracać. Ale przeszliśmy się kawałek i uznaliśmy, ze schodzimy nad jezioro i jak się uda, to je obejdziemy. Jezioro to należy do Jezior Byszewskich, które kiedyś miały jedną nazwę - Plitwica. Są to jeziora rynnowe i po tym, że kiedyś miały jedną nazwę można wnioskować, że były w jednej rynnie. Teraz tych jezior jest 16 jezior. Nad nami rosły buki, dęby i olchy. I właśnie przy olszy rósł łuskiewnik.
Zeszliśmy koło starej stodoły przy parkingu i ruszyliśmy w prawo. Przy brzegu był pomost i na nim ołtarz. Za ołtarzem na jeziorze unosiła się platforma, na której był jakiś plakat, tyłem do nas. Pomyślałam, serio, że to reklama Media Ekspert, albo coś takiego. Szliśmy wzdłuż brzegu, po bagnach, badylach, mchu i liściach.



Co chwilę widać było powalone przez bobry drzewa. One są niesamowicie pracowite. 




Dzięki nim przeprawiliśmy się po powalonym drzewie na drugą stronę.





Po drugiej stronie stał opuszczony domek z otwartymi drzwiami,


w którym był ekstra stolik i gniazdo os. Albo pszczół. Albo szerszeni.


Przed nim duża plaża, łódeczki, pomost, na którym przysiedliśmy, by „pooglądać telewizor”, w którym leciał film o łabędziu latającym przed nami.


Poszliśmy dalej. Gdy uznaliśmy, że zaczynamy się oddalać od obranej drogi, weszliśmy na górkę 


i przez pole buraków 


doszliśmy do kapliczki, z której zniknęła figurka świętego (lub świętej). 



A pod tą kapliczką rosły kępki jasnoty purpurowej i mam nadzieję, że nie osikały jej lisy, bo dzieci jadły prosto z ziemi.


Zeszliśmy na dół i doszliśmy do tego ołtarza, gdy nagle naszym oczom ukazał się awers folii na tratwie. To była Maryja. Matka Boża Byszewska - Królowa Krajny. 


Obraz oryginalny znajduje się w sanktuarium maryjnym, przy którym zostawiliśmy auto. Wracając wstąpiliśmy do Salna, które kocham.


A zaczęliśmy w Łochowie, w którym objawił nam się taki hydrant.


sobota, 28 marca 2020

Najlepszy plac zabaw w Bydzi, czyli sosny w Smukale


Tę trasę przerabiałam już kilka razy, ale albo z dziećmi w przyczepce, bez nich na swoim rowerze. Kiedyś jechałam Stolarską, która przechodzi z Rekreacyjnej wzdłuż torów, już blisko leśniczówki Jagodowo (nadleśnictwo Żołędowo) i kręciłam story, że jestem taka odważna i sama jadę w lesie i nagle wyjechałam w dziurę, telefon mi wypadł, ja spadłam i zaśmiewając się z tej sytuacji jechałam nie kręcąc już żadnych filmików.

Ale nigdy wcześniej nie przejechałam tej trasy cargo.
Ambitne, ale jednak ja prowadziłam

Więc, gdy mój kolega zapytał mnie rano, czy gdzieś jadę, to mówię – jadę! I pojechaliśmy razem. Ja z dziećmi w cargo.
Z Gdańskiej skręciliśmy w Rekreacyjną. Pierwszą przerwę zrobiliśmy przy kładce w Rynkowie. Gdy jedliśmy kanapki, przejechał pociąg z miliardem wagonów z węglem i nasz jasny chleb zamienił się ciemny. 
Więc zdrowiej.
Jechaliśmy dalej, wspomnianą Stolarską, cały czas prosto aż do leśniczówki, która ma w adresie Bożenkowo, ale na moje to jest Maksymilianowo.
Blisko leśniczówki

Tam też stoi domek typu Brda, w którym jest jakaś baza badania wody, czy ujścia, nie pamiętam dokładnie, ale blisko niej jest drzewo z wielkimi szyszkami. Szyszki fajne, mamy dużo w domu. W ogóle nasz dom pomału zamienia się w las, kije, szyszki, muszle, porosty, kości nawet; w dużej mierze sama je znoszę.
Domek przy szyszkach

No i zawróciliśmy zerkając w którą drogę zjechać w las (w prawo), by przedostać się do Smukały. 
Drogi są zmasakrowane przez pojazdy, które wywożą ucięte drzewa, ale w końca znaleźliśmy przyzwoitą, którą, okazało się,  prowadzą niebieski szlak do Smukały właśnie. Więc idealnie. Do Smukały wjechaliśmy z bardzo stromej góry w ulicę Palmową.
Skręciliśmy w prawo w ulice Smukalską, która dojechaliśmy do końca. Za strumieniem, po prawej jest końcówka ulicy Palmowej, a po prawej ścieżka wzdłuż polany do naszego ulubionego placu zabaw, czyli do sosen z korzeniami na zewnątrz, nad brzegiem Brdy. Z tego miejsca można ruszyć wzdłuż Brdy aż do Koronowa. Polecam.








W każdym razie na korzeniach zrobiliśmy piknik, dziewczyny pobawiły się w biuro, weszły do wody, na której leżały liście i nie było widać, że to woda no i uznaliśmy, że czas wracać. Jeszcze przez chwilę pograliśmy na polance znalezionym w krzakach frisbee.
I ruszyliśmy w stronę domów - ulicą Smukalską, potem przez most na Brdzie do Opławieckiej, nią do Koronowskiej przez Czyżkówko, Ludwikowo, Artyleryjską do Gdańskiej i do domu.
Moja strava pokazała 63 kilometry, ale tak naprawdę zrobiliśmy 30.




Dolina Dolnej Wisły



Czy już tu wspominałam, w jakim mieszkamy ekstra mieście?
Nie dość, że w samej Bydzi są lasy, ba! Puszcza nawet, rzeki, parki i knieje, to jeszcze wystarczy wyjechać za rogatki, by trafić bardzo ciekawe tereny i malownicze widoki. No więc wczoraj, dla zachowania zdrowia psychicznego i zalecanego dystansu, wyjechałyśmy do Doliny Dolnej Wisły. Zamczyskiem, wzdłuż zbocza fordońskiego (na którym jest szlak Jeremiego Przybory – polecam totalnie go przejść) do Strzelec Dolnych i dalej do Kozielca. Jeśli chcecie poczuć się jak w górach, to jedźcie właśnie tam. Dojazd do Kozielca przypomina bieszczadzkie serpentyny i kto ma sentyment, temu się tam obudzi.
Zjechałyśmy na dół i zaparkowałyśmy auto w mini zatoczce po prawej stronie. Zeszłyśmy nad Wisłę, nad którą znalazłyśmy czaszkę, która okazała się być miednicą czworonogą sarny. Nie, ja się tak nie znam, ale wysłałyśmy zdjęcie znajomej biolożce.
Miednica sarny

Powitałyśmy rzekę i wróciłyśmy do drogi. 

Szłyśmy podziwiając stare domy i to jak bardzo ludzie dbają tam o estetykę miejsca. Wioska jest spokojna i bardzo zadbana. Są stare ceglane domostwa ze studnią (i wanną na zewnątrz; widzę w niej kąpiele w ziołach w świetle księżyca <3), drewniane z oranżerią, jak i bardziej nowoczesne, przeszklone z oknami zwróconymi w stronę rzeki. Jest gospodarstwo z kogutem gigantem i gęśmi (milion gatunków ptaków domowych tam jest, dzieci w zachwycie) i winnica. Do winnicy winiarzy Dolnej Wisły można dzwonić, jest numer telefonu, ale nie miałyśmy niestety gotówki. Następnym razem weźmiemy. Dzięki gościnności Nieużytków sztuki zeszłyśmy nad Wisłę drugi raz i na takim małym półwysepku zrobiłyśmy piknik. 


Wypatrywałyśmy żywej szczeżui, ale były same puste muszle. Ja jeszcze wypatrywałam suma, ale nie wypłynął. Wróciłyśmy do dróżki przy rzece i wzdłuż Wisły doszłyśmy do drogi pokonując chaszcze i strumyk.
Wędrówka 

Wisła

Szukamy muszli winniczków

Chrząszcz meloe

Piękne stare drzwi w Kozielcu

Posłuchałyśmy kosa i dzięcioła, wsiadłyśmy do auta i pojechałyśmy dalej. Naszym celem było Chrystkowo, ale po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze w Grabowie, gdzie po prawej stronie stoi pałac: http://www.polskiezabytki.pl/m/obiekt/1014/Grabowo/ :



a po lewej jest cmentarz.
Kapliczka przy cmentarzu
W tym linku jest napisane, że z Grabowa pochodzi Bożena Dykiel, ale jednak to nie z tego Grabowa, tylko podlaskiego.

Dojechałyśmy do Chrystkowa. Po drodze cały czas mamy taki krajobraz – po prawej płasko, wierzby i rzeka, po lewej wzgórze. Wszędzie można wyjść, by się przejść. My wyszłyśmy przy zagrodzie olenderskiej z chatą mennonicką z 1770 roku. 


Kocham sumy, ale się ich boję. Ta tablica wisi na chacie mennonickiej



Dawno tam nie byłam i bardzo się zdziwiłam, jak to miejsce ewoluowało. Przede wszystkim atrakcje są tam dla wszystkich. Starzy mogą poczytać o życiu przybyłych z Holandii osuszaczy terenów wiślanych, młodzi wspiąć się na traktor, domek z opon, czy pohuśtać się na placu zabaw. 


Piknik

Dzbanki na płocie

Domek z opon

Dziewczyny na traktory

Pięknie tam jest. Co dziwne, nie było tam nikogo. Dzięki temu szybko znalazłam kartę do bankomatu, którą tam zgubiłam (przed planszą z sumem, hmmm, sum zabrał i oddał). Następnie przeszłyśmy się nad rzekę. Wisłę oczywiście. Obserwowałyśmy pracę traktora, bociany, żurawia, aż doszłyśmy do wału, przez wał, chaszcze doszłyśmy do Wisły.





Jezu, jaki tam był syf. Nawet fotele ktoś wywalił do wody. 
Fotele
Miałyśmy nadzieję, ze może jakaś sarenka przetnie nam drogę, ale nie miałyśmy tyle szczęścia. Wróciłyśmy do auta i pojechałyśmy jeszcze do Chełmna. Kupiłyśmy sobie hot dogi i kawę w Żabce i biesiadowałyśmy na rynku. 
Ratusz w Chełmnie
Po koronie wbijam do Jagody
Nie wiedziałam, na jaki souvenir się zdecydować :D

Bo wybór jest duży

Do Ksi też wrócimy :)

Weszłyśmy na chwilę do Fary, bo chciałam dziewczynom pokazać głowę jelenia, o której na stronie www fary piszą tak: „ rzeźbiona głowa jelenia z naturalnym porożem zwisająca ze sklepienia – symbol Chrystusa. Jest ona o tyle ciekawa, że będąc zawieszoną na konopnej linie, reaguje na zmiany warunków pogodowych, a w zasadzie wilgotnościowych. Mając już kilkaset lat, z niezmienną dokładnością zwiastuje deszcz lub dla odmiany słońce.”

Owa głowa

O zachodzie słońca wracałyśmy przez rezerwat przyrody Zbocza Płutowskie i Starogród. Tam też polecam wycieczkę. Pamiętam, jak kiedyś zdobywaliśmy na Kulturze na świeżym szczyt w Starogródzie i przedzieraliśmy się przez pola kukurydzy. 7 lat temu, ale to zleciało!
Za Starogródem jest punkt widokowy po prawej stronie, skąd pięknie widać Wisłę. Dzieci zobaczyły fundamenty starego mostu (tak myślę, że to to) i natychmiast się na nie wspięły.



Wsiadłyśmy do auta i przy zachodzącym słońcu wróciłyśmy do domu. Po drodze udało nam się w  końcu zobaczyć kilka sarenek.