Widok z okna w schronisku w Dolinie Chochołowskiej |
Ostatnio byłam w Tatrach jesienią 2011 roku. 6 lat temu. W
tym samym, niezawodnym składzie - Kasia i ja.
Ukochany widok |
Do Warszawy dobiłam w środę (11.10) wieczorem z planem, że idziemy
wcześnie spać, bo rano ok. 7 mamy pociąg do Krakowa. Oczywiście człowiek planuje, a
wino kule nosi (albo dziecko, zależy), więc rano wsiadałyśmy do pociągu niewyspane
i bez wody. Na szczęście wodę nam dali (bo to pendolino) i chwilę po 10 byłyśmy
w Kraku. Tak nas tam rozpieściło słońce, że zamiast zjeść śniadanie i pojechać od
razu do Zakopca, łaziłyśmy po mieście tak długo, że do Zakopanego
dojechałyśmy po 15.00.
Najładniejszy plac zabaw jaki widziałam, jest w Krakowie |
Przeszłyśmy się na herbatę przy Równi Krupowej i złapałyśmy busa
do Siwej Polany, gdzie zjadłyśmy mały obiad i ruszyłyśmy do
schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Lubię tędy chodzić. Zwłaszcza, gdy już
zmierzcha i raczej już zamykam peleton wędrowców a mijam tych, którzy wracają
z gór na nocleg w miastecku.
Szłyśmy wzdłuż kolorowych drzew po jednej i drugiej stronie.
Wołowiec w tle i zmierzch w Chochołowskiej |
Kolorki |
Wspominałyśmy spacer sprzed dwóch lat ze schroniska na Ornaku do Chochołowskiej
właśnie, też już tak było prawie ciemno i ja usłyszałam niedźwiedzi ryk przy
potoku. Dostałyśmy wtedy takiego przyspieszenia, że w sekundę znalazłyśmy się w
schronisku.
Doszłyśmy około 18.00. dostałyśmy pokój, zrzuciłyśmy rzeczy i usiadłyśmy w sali, by zaplanować wycieczkę na piątek. Oprócz nas nie było żadnych kobiet. Sami kolesie. To trzeba zmienić, dziewczyny.
Chciałyśmy iść na Wołowiec przez Grzesia i Rakoń, tak jak
sześć lat temu, ale okazało się, że na następną noc nie mamy już noclegu.
W piątek rano spakowałyśmy się i po śniadaniu zeszłyśmy do Zakopca.
Zjadłyśmy plastikowy obiad w plastikowej pseudo góralskiej knajpie (z
podhalandiscopolo z głośników) i szybko stamtąd uciekłyśmy. Do Kuźnic. I przez
Boczań doszłyśmy do Murowańca.
Lubię ten moment, gdy dochodzę z Boczania do rozwidlenia
szlaków (drugi szlak na halę prowadzi z Jaworzynki i tu się łączą) i potem idę
już na halę, i nagle odsłania się widok na Orlą Perć i Kościelec. Gdy widzę te
masywy, naprawdę się wzruszam (egzaltowane, ale prawdziwie).
Tu się wzruszam |
Zapłaciłyśmy za nocleg, zostawiłyśmy rzeczy i przeszłyśmy się
nad Czarny Staw Gąsienicowy.
Czarny Staw |
Tam Kasia stwierdziła, że widzi kaczki. W
pierwszym momencie pomyślałam, że no jak? Na tej wysokości? Na Czarnym
Stawie na bank nie ma kaczek. Po czym po sekundzie zaczęłam wypatrywać
mandarynek, czyli takich kaczek z Chin, bardziej kolorowych. Okazało się, że to
były kamienie. Poszłyśmy jeszcze kawałek wzdłuż stawu i wróciłyśmy do
schroniska na piwo i kolację. Okazało się, że zwolniły się jeszcze dwa miejsca
na sobotę, więc wiedziałyśmy, że zostaniemy w Murowańcu do niedzieli.
W Murowańcu |
Widok z okna w Murowańcu |
W sobotę rano, po śniadaniu, poszłyśmy na przełęcz Karb.
Szłyśmy bardzo szybko (bo w ogóle jakoś tak szybko pomykałyśmy po tych górach,
że stwierdziłyśmy, że mamy o wiele lepszą kondycję niż przed laty), więc po 30
minutach byłyśmy już na przełęczy (znad Czarnego Stawu). Było bardzo
słonecznie. Góry były wyeksponowane doskonale, a na dole skrzył się szmaragdowy
staw.
Tu widać kawałek Czarnego Stawu z trasy na Karb |
Naszą rozkminę czy iść na Kościelec, czy nie, rozwiały dwa śmigłowce
krążące wokół i cofające się spod szczytu grupy turystów. Zeszłyśmy więc do Doliny Gąsienicowej i tam odpoczęłyśmy chwilę na wielkim kamieniu w stawie z
widokiem na Świnicę. Dalej był Zielony Staw, widok na Liliowe i Kasprowy Wierch
i doszłyśmy do Murowańca na zupę.
w Dolinie Gąsienicowej |
Z tyłu Kasprowy |
Siedziałyśmy na zewnątrz wraz z całą
hałastrą, która weszła tu w tenisówkach, adidaskach i nawet w butach na
obcasach (z torebką na ramieniu), a wśród nas latała sójka, która przysiadała do
każdego, za kawałek chleba. Chyba już nie mogła dalej polecieć z obżarstwa i tu
utknęła.
Po zupie poszłyśmy w drugą stronę. Chciałyśmy dojść do Równi
Waksmundzkiej, ale po 15 minutach marszu w lesie (dzikim, omszałym, soczyście
zielonym ze strumyczkami co kawałek), zestresowałyśmy się, że na stówę
spotkamy to misia i cofnęłyśmy się do początku szlaku. Za drugim razem
wybrałyśmy żółty, wiodący docelowo do przełęczy Krzyżne, a my chciałyśmy dojść
do Czerwonego Stawu. Polecam wszystkim ten szlak. Idzie się wzdłuż kosodrzewiny
(ja uwielbiam) i są fajne widoki na przestrzeń, las w dole (ten, w którym
byłyśmy przed chwilą) i dalej na masyw Koszystej i Krzyżne.
Ten staw jest jak taki prezent, którego się nie spodziewasz. Usiadłyśmy nad nim na moment i spotkałyśmy dziewczyny, które szły spod Krzyżnego. Odradziły nam dalszą wędrówkę, mówiąc, że bez raków jest syf.
Przypomniało mi się, jak na studiach byłyśmy z Kasią i z jeszcze jedną koleżanką w Murowańcu i rano postanowiłyśmy iść się poopalać. Wybrałyśmy takie miejsce w połowie drogi na Skrajny Granat no i jak już weszłyśmy do połowy, to i zdobyłyśmy szczyt. Na szczycie umarłyśmy ze strachu i zastanawiałyśmy się, czy nie wezwać po nas helikoptera. Pytałyśmy wszystkich kolesi na szlaku, czy „tam dalej jest strasznie?” i oni wszyscy odpowiadali nam, że jest. Szłyśmy w stronę Krzyżnego właśnie. Aż w końcu pod jakąś drabinką spotkałyśmy trzy dziewczyny, które powiedziały nam: "dziewczyny, spoko, dacie radę” no i dałyśmy. Nam było w tym kryzysie naprawdę potrzeba tylko dobrego słowa, zachęty, jednego zdania otuchy, by ruszyć pewnie dalej. Dostałyśmy to od innych kobiet. To takie wspomnienie.
Ten staw jest jak taki prezent, którego się nie spodziewasz. Usiadłyśmy nad nim na moment i spotkałyśmy dziewczyny, które szły spod Krzyżnego. Odradziły nam dalszą wędrówkę, mówiąc, że bez raków jest syf.
Przypomniało mi się, jak na studiach byłyśmy z Kasią i z jeszcze jedną koleżanką w Murowańcu i rano postanowiłyśmy iść się poopalać. Wybrałyśmy takie miejsce w połowie drogi na Skrajny Granat no i jak już weszłyśmy do połowy, to i zdobyłyśmy szczyt. Na szczycie umarłyśmy ze strachu i zastanawiałyśmy się, czy nie wezwać po nas helikoptera. Pytałyśmy wszystkich kolesi na szlaku, czy „tam dalej jest strasznie?” i oni wszyscy odpowiadali nam, że jest. Szłyśmy w stronę Krzyżnego właśnie. Aż w końcu pod jakąś drabinką spotkałyśmy trzy dziewczyny, które powiedziały nam: "dziewczyny, spoko, dacie radę” no i dałyśmy. Nam było w tym kryzysie naprawdę potrzeba tylko dobrego słowa, zachęty, jednego zdania otuchy, by ruszyć pewnie dalej. Dostałyśmy to od innych kobiet. To takie wspomnienie.
No więc po chwili odpoczynku ruszyłyśmy w drogę powrotną do
Murowańca tą samą trasa. Ale, jak mówiłam wcześniej, polecam ją, bo po
kwadransie jest już inne światło i krajobraz zmienia się jak film, więc nudy nie ma.
Doszłyśmy do Murowańca, zmieniłyśmy pokój i zeszłyśmy na
grzane wino. O 21.30 pani sprzątająca włączyła odkurzacz dając tym samym znać,
że czas iść spać. Ciszę nocną przerwał dwugodzinny skowyt panny, która
przeczytała w telefonie swego chłopaka smsa, że ten wysyłała buziaczki do „obcej
baby” i zrobiła mu aferę (z ucieczką ze schroniska łącznie). Tak że rano przy
śniadaniu wszyscy zastanawiali się, jak tam się ma zakochana para.
Wzięłyśmy plecaki i o 8 byłyśmy już w trasie. Szłyśmy wśród
gór i chmur i zamiast wchodzić na Kasprowy i z niego zjeżdżać, zeszłyśmy Jaworzynką do Kuźnic.
Z Kuźnic pobiegłyśmy na dworzec, złapałyśmy busa do Krakowa, z Krakowa pociąg
do Warszawy, z Warszawy pociąg do Bydgoszczy… i o godz. 21.00 moje małe córki
odebrały mnie z dworca.
Przed snem pokazałam im zdjęcia z Tatr i powiedziałam, że
jak będą trochę starsze, to je tam zabierzemy.
Na co Klara odpowiedziała mi, że nie, że ona jedzie sama. Albo tylko z Felą.
Na co Klara odpowiedziała mi, że nie, że ona jedzie sama. Albo tylko z Felą.
Czekam na parytet na szlakach i w schroniskach.
Było super <3
Było super <3
Dzięki, że znowu piszesz. I za górską inspirację :-) i za bilety dziś dla Pawła też dzięki ;-)
OdpowiedzUsuńO jak mi miło! Szkoda, że nie byłaś na "Kamyku" z nami. Zmiażdżył nas. To kiedy jedziecie w górki :)? Ściskam!
OdpowiedzUsuń