- Mi jest zimno, więc dalej nie idę.
Poczekam tu na was na kamieniu – powiedziałam cioci Bogusi nad Zmarzłym
Stawem. Dalej, czyli na Kościelec nie wejdę. Pierwsza wyprawa w Tatry, a ja
mam od razu włazić tak wysoko.
- Ach, zimno ci. Pokaż – ciotka od
razu skumała, że ja się boję. Włożyła mi rękę pod kurtkę i
bluzę i dotknęła rozgrzanych od wysiłku pleców. - To wejdziemy
tylko na przełęcz Karb.
- No ok – dałam się przekonać i
potem byłam bardzo dumna, że nie speniałam i weszłam na Mały
Kościelec (na duży weszłam za kilka lat, a zaraz potem przeszłam
całą Orlą Perć).
To było podczas mojego pierwszego wyjazdu w Tatry. Z ciocią Bogusią, która wówczas zaraziła mnie miłością totalną do tych gór. Która, gdy ryczałam przy wyjeździe z Zakopanego, że muszę wracać do domu, powiedziała mi, że niech to będzie takie moje miejsce, do którego będę mogła zawsze wracać. Taki niby banał, ale pomogło.
Ciocia Bogusia była przyjaciółką
mojej mamy. Poznały się w Kołobrzegu na jakiejś konferencji i jak
oglądam ich zdjęcia z tamtych lat, to widzę, że naprawdę dobrze
się bawiły. Ciocia mieszkała w Warszawie przy Elektoralnej w bardzo małym mieszkaniu. Miała tam kolekcje żab, w tym takich ususzonych
z pola. Była matematyczką. Zresztą w pierwszej klasie liceum byłam
z nią i z jej klasą jednego ze stołecznych liceów na wycieczce.
Wszyscy się śmialiśmy, że ciotka ma „energizery” w tyłku, bo
biegała po górach jak kozica. My za to jaraliśmy fajki i piliśmy
piwo na szlaku. No taki wiek. Dochodziliśmy do celu zwykle godzinę
po ciotce, która czekała na nas gotowa do wymarszu. Pierwszy raz
byłam wtedy w teatrze Witkacego.
Moja mama też jeździła z nią w
Tatry. Gdy byłam już na świecie, wysyłały mi pocztówki z
rozrysowanymi trasami. I na pewno dobrze się tam razem bawiły.
Ciotka pamiętała o wszystkich naszych
rocznicach, świętach i wysyłała nam przez siebie zrobione
pocztówki. Kolorowe kartki, na których naklejała przez siebie
zrobione zdjęcia tatrzańskiej przyrody. Albo kartki z UNICEFU.
Wysyłała też masę listów. Myślę, że z korespondencji między
nią a moją mamą, można by skleić bardzo dobrą książkę.
Tak kochała Tatry, że w końcu się
tam przeniosła. Pisywała do Tygodnika Podhalańskiego, badała
kulturę i przyrodę Tatr. Była cudowną humanistką. Mam od niej
masę wspaniałych książek. Pokazała mi urdziki, goryczki,
lepiężniki, dała „Zielony świat Tatr” Zofii
Radwańskiej-Paryskiej. Do mnie też pisała listy. Kserowała mi
fragmenty książek. Pamiętam ten zwłaszcza, w którym Makuszyński
opisuje, jak go Chałubiński wziął sposobem i zabrał na Granaty.
Opisuje też swój zachwyt nad widokiem, jak już na nie dotarł.
Ciocia Bogusia pokazała mi Tatry,
Zakopane, które dziś tak trudno znaleźć. Trzeba się mocno
przebijać przez plastik, plusz minionków z Krupówek (bo już nawet
nie białych misiów), lukier i lans, by dotrzeć do Harendy, Atmy,
Witkiewiczówki, Koliby.
Nie da się już przeżyć „wyrypów”,
które opisuje Zieliński w książce „W stronę Pysznej”. Ciotka
zresztą udowodniła, że współautorką tej książki jest Wanda
Gentil-Tippenhauer, której, po pierwszym wydaniu, Stanisław
(Zieliński) nazwiska przestał umieszczać na okładce.
Potrafiła wspaniale opowiadać.
Zarażała miłością do Tatr, literatury, przyrody. Znała chyba
biografie wszystkich leżących na Peksowym Brzyzku.
Ciotka dziś umarła.
Cały dzień o niej myślę. Jaka to
ważna ciotka dla mnie była. Że była jedną z mądrzejszych osób,
jakie znałam. Że pokazała mi, że należy spełniać marzenia, żyć
tak, jak się chce, mieć w dupie, co ludzie powiedzą (nosiła
kolorowe włosy i dwie kitki). Że trzeba żyć i dbać o przyjaciół.
Mam szczęście do fajnych ciotek. Moje
dzieci też.
Ciocię Bogusie poznało kilka moich
przyjaciółek (dziś ciotek moich córek). Odwiedziłyśmy ją w
Zakopanem, byłyśmy razem w górach. Ciotka opowiadała nam o
Zaruskim, Czech-Walczakowej, Tytusie Chałubińskim, Sabale i innych,
z którymi od dzisiaj będzie biegać po halach.
Dajcie swoim córkom mądre i dobre
ciotki. Moja mama mi dała.
Ciocia Bogusia i ja, 08.09.1983 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz