Tydzień protestów się kończy. Zaczął się pięknym poniedziałkiem, gdy tysiące kobiet i mężczyzn wyszło na ulicę protestować przeciwko zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej.
Wyszło na ulice pokazać swój
sprzeciw wobec sytuacji kobiet, którą chce zafundować nam obecny
rząd. Sprowadzić nas do roli inkubatorów, matek rodzących dzieci
z gwałtów, dzieci skazane na śmierć, dzieci skazujące na śmierć
swoje matki. Rząd, który eliminuje kobiety z życia publicznego,
zamykając je w domach z dziećmi i 500 plus. Rząd, który myśli,
że kobiety traktują aborcję, jak alternatywną antykoncepcję, nie
bacząc na to, że taka decyzja łamie życia rodzin, jest jedną z
trudniejszych, jaką kobieta może podjąć. Że mimo to ten wybór
jej się należy.
Zresztą
myślę, że czytajacym tego bloga nie muszę niczego w tej kwestii
objaśniać.
No
a potem był protest w Warszawie. Protest ludzi kultury przeciwko
zawłaszczaniu
kultury przez polityków i politycznej cenzurze.
Protest
dziejący się przy okazji Kongresu Kultury, na który pojechałam w
piątek i wróciłam w sobotę wieczorem. Bo serce matki rwało się
do domu, do dzieci i nic nie mogłam z tym zrobić. Nie żebym
specjalnie żałowała kongresu, ale Warszawa to przede wszystkim
moje przyjaciółki i w związku z tym, że byłam tak krótko, nie
spotkałam się z większością i mam teraz przez to niedosyt.
Kongresu
prawdę mówiąc w ogóle nie żałuję. Nie podobało mi się
wcale. Nie czułam w ogóle sensu jego powołania, nie czułam się
tam na miejscu. Czułam za to, że moje potrzeby i mojego miasta nie
są tam brane pod uwagę.
W
pewnym momencie podobne wrażenia miałam na kongresie kobiet, na
który jeździłam od początku przez pierwszych kilka edycji, aż
przestałam. Bo przestałam czuć się tam na miejscu.
No
ale spoko, Fajnie, że byliśmy.
Jeszcze
fajniej, że wcześniej wróciłam i mogłam spędzić niedzielę z
moimi dziećmi.
Stwierdziliśmy
z Piotrem, że idziemy na przystanek i że wsiądziemy do pierwszego
autobusu, jaki podjedzie. Podjechał taki, co jeździ do Smukały,
czyli malowniczego osiedla Bydgoszczy, położonego wśród borów
sosnowych, wzdłuż którego płynie nieuregulowana Brda. Jest
pięknie. Poza tym na górce w lesie znajduje się sanatorium dla
płucnochorych, którego budynki z 1904 roku wpisane są w rejestr
zabytków. Przez ten sosnowy bór, Brdę tworzy się tam specyficzny
mikroklimat, w którym się super oddycha. Miejsce idealne na
wędrówki zwłaszcza dla Feli.
No
i wędrowaliśmy tam sobie, słuchaliśmy dzięcioła i śledziliśmy
leśnego kota. Potem zeszliśmy nad Brdę, powrzucaliśmy do niej
kamienie, złapaliśmy autobus i wróciliśmy do domu.
Droga w lesie. |
Papuga wita sanatoryjnych gości |
Depczemy po białych, strzelających pod butem kulkach z krzaka |
Sanatorium |
Śledzimy kota w lesie |
Tyły sanatorium |
Również |
Na tyłach jest również taki niski budynek, który strasznie niszczeje i bardzo nam go żal |
Środek tego budynku |
Taki on dlugi |
Nad Brdą |
Ognik szkarłatny |
W lesie |
Brda |
Dzieci
przeszły dziś kilka kilometrów i to jest super, że na takie
wycieczki nie musimy brać już wózka.
Mam
nadzieję, że jutro pójdą do żłobka i będą zdrowe.
I
mam nadzieję zobaczyć w tym tygodniu „Ostatnią rodzinę”.
A
w piątek jedziemy do Sanoka.
Dzięki za ten wpis, mam ochotę spakować rodzinę i ruszyć do Smukały :-) patriotyzm lokalny nadal wzrasta. Tylko mam niedosyt, za mało napisałaś o tych kongresach, ciekawa jestem, czemu już nie. Tak szerzej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKongresy bardzo upolitycznione. Poza tym jeśli chodzi o kongres kultury, to bardzo on oderwany od realnych problemów. Paneliści muszą czytać z kartek, bo już tak wymyślnym i trudnym metajęzykiem sobie wszystko ponapisywali, że trudno im spamiętać. Prof. Czapliński z głowy mówił. Prace w podstolikach zaplanowane były po kilka w jednej sali, przez co prowadzący zagłuszali się wzajemnie. Nic nie było słychać. Przerost formy nad treścią. Kongres kobiet zaś organizowany jest przez bogate panie z Warszawy, którym daleko do problemów kobiet z innych części kraju. W ogóle daleko do problemów. Też politycznie bardzo. Lepiej w Smukale. Kiss
Usuń