No
i nadszedł w końcu ten dzień, że w Bydgoszczy spadł śnieg i
można było iść na sanki, ulepić bałwana, urządzić walkę na
śnieżki.
Nie
zrobiliśmy nic z tych rzeczy.
Pojechaliśmy
natomiast na wycieczkę.
Pojechała
z nami Magda.
Gdy
ruszyliśmy spod domu, zaczęliśmy ustalać cel naszej podróży.
Rozważaliśmy Tucholę, Cekcyn, Pieczyska, Piecki, Salno,
Ostromecko, Łoskoń a nawet Gdańsk, ale jako że było już po
13.00, stanęło na Tucholi. Że jak tam dojedziemy to i do Cekcyna
zawitamy.
Po
drodze okazało się, że im dalej na północ, tym mniej śniegu. I
niedaleko Koronowa, gdy ukazały nam się zielone pola, uznaliśmy,
że skręcamy na Strzelce Dolne i pojedziemy nad Wisłę.
Tak
zrobiliśmy.
W
Strzelcach wyszliśmy z auta i mróz nas normalnie skosił z nóg.
Uznaliśmy, że podjedziemy sobie kawałek do tej Wisły, co by nie
zamarznąć. No i jadąc drogą polną zakopaliśmy się w błocie.
Wyszłyśmy
z Magdą z auta i zaczęłyśmy pchać. Gdy już udało się wyjechać
z błota, samochód utknął na lodzie i zakopał się w śniegu. Na
szczęście szło dwóch gości, których posądziłyśmy wcześniej,
że są myśliwymi i na bank nas pomylą z sarnami i zastrzelą, i
oni nam pomogli.
Chyba byli ornitologami.
Stwierdziliśmy,
że jak już tu jesteśmy, to jedziemy do Kozielca, bo tam jest jak w
górach i pięknie widać Wisłę. Dojechaliśmy do tablicy z napisem
Nadwiślański Park Krajobrazowy i tam, na górce, zaparkowaliśmy.
Ruszyliśmy
na pole ( nie, że na dwór po małopolsku, na prawdziwe pole
zasypane śniegiem), z dziećmi pod pachą i aparatami na szyi.
Nasz
spacer po polu trwał maksymalnie 6 minut. Mi odmarzły palce u rąk,
Magdzie u rąk i nóg, a Piotr to nawet nie wiem, jakie miał straty,
bo pognał z Klarą do auta galopem. Gdy już wszyscy dobiliśmy do
ciepłego wnętrza naszego wozu, wypiliśmy herbatę, uroniliśmy
kilka łez i zdecydowaliśmy, że jednak zjedziemy na dół, bo chyba
nie jest aż tak ślisko.
I
nie było.
I
było pięknie.
Bałwanki |
Szukanie patyków |
Wisła 1 |
Wisła 2 |
Wisła 3 |
Piotrek rozwalał lód (testosteron, mu kazał) |
Wczorajsza wieczorna krioterapia na tarasie. Fela speniała |
I
jakoś cieplej niż na tym polu.
Magda
została w aucie, bo zamarzła naprawdę.
No
i potem ruszyliśmy do centrum na jakiś obiad. Wybraliśmy Barzzę,
bo mają boską pizzę, którą zjedliśmy w Landschafcie. Wypiliśmy
kawę i poszliśmy do chaty lepić z ciastoliny.
Hasłem
wyjazdu było HYGGE. Strasznie żałuję, że to nie ja napisałam te
wszystkie książki o życiu z kubkiem kakao, przy świeczce z
zamiecią śnieżną za oknem.
Bardzo
nas to bawi (może aż tak bardzo nie, trochę ręce opadają), że
musiał powstać podręcznik na temat, jak spotykać się ze
znajomymi, co z nimi robić i w ogóle jak żyć.
Klara
popsuła hygge, gdy przyszedł czas kąpieli i snu, i z rykiem
pożegnała Magdę i ten piękny dzień.
Hygge
jest dla bezdzietnych.
No
i cieszę się, że w końcu coś tu na tym blogu napisałam. Nawet
miałam taką myśl, że może mnie już stąd wyrzucili. Ale nie.
Jestem i życzę Wam dobrego roku. A prawosławnym - pięknch Świąt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz