Obserwatorzy

piątek, 6 stycznia 2017

Hygge dzień na mrozie

No i nadszedł w końcu ten dzień, że w Bydgoszczy spadł śnieg i można było iść na sanki, ulepić bałwana, urządzić walkę na śnieżki.

Nie zrobiliśmy nic z tych rzeczy.

Pojechaliśmy natomiast na wycieczkę.

Pojechała z nami Magda.
Gdy ruszyliśmy spod domu, zaczęliśmy ustalać cel naszej podróży. Rozważaliśmy Tucholę, Cekcyn, Pieczyska, Piecki, Salno, Ostromecko, Łoskoń a nawet Gdańsk, ale jako że było już po 13.00, stanęło na Tucholi. Że jak tam dojedziemy to i do Cekcyna zawitamy.

Po drodze okazało się, że im dalej na północ, tym mniej śniegu. I niedaleko Koronowa, gdy ukazały nam się zielone pola, uznaliśmy, że skręcamy na Strzelce Dolne i pojedziemy nad Wisłę.
Tak zrobiliśmy.

W Strzelcach wyszliśmy z auta i mróz nas normalnie skosił z nóg. Uznaliśmy, że podjedziemy sobie kawałek do tej Wisły, co by nie zamarznąć. No i jadąc drogą polną zakopaliśmy się w błocie.
Wyszłyśmy z Magdą z auta i zaczęłyśmy pchać. Gdy już udało się wyjechać z błota, samochód utknął na lodzie i zakopał się w śniegu. Na szczęście szło dwóch gości, których posądziłyśmy wcześniej, że są myśliwymi i na bank nas pomylą z sarnami i zastrzelą, i oni nam pomogli.
Chyba byli ornitologami.

Stwierdziliśmy, że jak już tu jesteśmy, to jedziemy do Kozielca, bo tam jest jak w górach i pięknie widać Wisłę. Dojechaliśmy do tablicy z napisem Nadwiślański Park Krajobrazowy i tam, na górce, zaparkowaliśmy.

Ruszyliśmy na pole ( nie, że na dwór po małopolsku, na prawdziwe pole zasypane śniegiem), z dziećmi pod pachą i aparatami na szyi.
Nasz spacer po polu trwał maksymalnie 6 minut. Mi odmarzły palce u rąk, Magdzie u rąk i nóg, a Piotr to nawet nie wiem, jakie miał straty, bo pognał z Klarą do auta galopem. Gdy już wszyscy dobiliśmy do ciepłego wnętrza naszego wozu, wypiliśmy herbatę, uroniliśmy kilka łez i zdecydowaliśmy, że jednak zjedziemy na dół, bo chyba nie jest aż tak ślisko.

I nie było.

I było pięknie.
Bałwanki


Szukanie patyków


Wisła 1


Wisła 2


Wisła 3


Piotrek rozwalał lód (testosteron, mu kazał)


Wczorajsza wieczorna krioterapia na tarasie. Fela speniała 


I jakoś cieplej niż na tym polu.

Magda została w aucie, bo zamarzła naprawdę.
No i potem ruszyliśmy do centrum na jakiś obiad. Wybraliśmy Barzzę, bo mają boską pizzę, którą zjedliśmy w Landschafcie. Wypiliśmy kawę i poszliśmy do chaty lepić z ciastoliny.
Hasłem wyjazdu było HYGGE. Strasznie żałuję, że to nie ja napisałam te wszystkie książki o życiu z kubkiem kakao, przy świeczce z zamiecią śnieżną za oknem.

Bardzo nas to bawi (może aż tak bardzo nie, trochę ręce opadają), że musiał powstać podręcznik na temat, jak spotykać się ze znajomymi, co z nimi robić i w ogóle jak żyć.

Klara popsuła hygge, gdy przyszedł czas kąpieli i snu, i z rykiem pożegnała Magdę i ten piękny dzień.

Hygge jest dla bezdzietnych.




No i cieszę się, że w końcu coś tu na tym blogu napisałam. Nawet miałam taką myśl, że może mnie już stąd wyrzucili. Ale nie. Jestem i życzę Wam dobrego roku. A prawosławnym - pięknch Świąt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz