Obserwatorzy

wtorek, 26 kwietnia 2016

Coaching oddychania


Coaching oddychania. Na czym to polega, ktoś wie? Naprawdę zaskakują mnie niektóre zawody. I kompletnie nie wiem, o co w nich chodzi. Już sam coaching jest dla nie mnie trudny do pojęcia. Czym się zajmuje coach? Czym się różni od PR-owca? Coaching oddychania. Pewnie to bardzo potrzebne jest, ale do Bydgoszczy chyba jeszcze nie dotarło (czy się mylę?). 

Tak długo wierciłam dziurę w brzuchu mojej przyjaciółce - coachce, że zaproponowała mi darmową sesję. Zobaczę, o co w tym chodzi. 

Ciąg spotkań towarzyskich trwa nieprzerwanie od weekendu. W niedzielę przed  południem byłam z dziewczynkami u ich koleżanki ze żłobka (zastanawiam się, czy one się z tego żłobka kojarzą), a po południu na imprezce urodzinowej trzylatki. Kiełby chyba pierwszy raz były na takim spędzie dzieci i dorosłych. Wszystkie malce wrzeszczały, biegały, bawiły się mopem i skakały po łóżku (bo urodziny były w domu, a nie w klubie malucha, co bardzo mnie ucieszyło, bo czuję jakiś opór przed takimi klubikami. Ale spoko, wszystko przede mną). Klara głównie stała na hulajnodze, a Fela wspinała się na wózek dla lalek. W przerwach podjadały owoce i paluszki. Fajnie było bardzo.
16 maja skończą dwa lata. Są bardzo śmieszne. Śpiewają piosenki. Klara umie całą „Jedzie pociąg” i śmieszy mnie jak dociera do: „konduktorze łaskawy”, bo raczej nie kuma, co to znaczy, a wygląda, jakby rozumiała. Fela śpiewa „Misie dwa”, tyle że ona nie mówi tak wyraźnie i tylko melodia wskazuje na to, że to o misiach. Są słodkie.
A jak ja zaczynam śpiewać, to Klara mówi: "cichutko, mamusiu". Albo po prostu: "nie śpiewaj".
Ma słuch, dziewczyna.

Wczoraj mieliśmy gości i dziś również czekamy na gościa, który zostaje do jutra.

Naprawdę czuć, że przyszła wiosna (mimo że wczoraj padał śnieg). Niech jeszcze temperatura wzrośnie, a odpalimy taras i pojedziemy się kąpać w jeziorze. No właśnie. Długi weekend za chwilę. 

Chyba pójdę do coacha zapytać, gdzie jechać.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

"Bydgoszcz jest jak duże mieszkanie"



Nie wiem, kto czyta mojego bloga, czy w ogóle ktoś czyta, a jeśli czyta, to, czy znajomi sami, czy może też ktoś obcy. I nie z Bydzi. Bo dziś o Bydgoszczy będzie, moim rodzinnym mieście, w którym mieszkam. I które kocham (yeah).

Miniony weekend był bardzo towarzyski (tak, jak by któryś nie był). W tę sobotę spotkałam się przyjaciółmi sprzed lat, którzy z Bydzi pochodzą (albo z obok), ale już tu nie mieszkają.
I bardzo lubią tu wracać. No i w tym raczej nie ma nic dziwnego, bo stąd pochodzą ich pierwsze wspomnienia, naiwne marzenia, pierwsze miłości  i szczeniackie namiętności. Ich rodziny i przyjaciele. I przyjaciółki. Takie jak ja. 

W czasach licealnych bardzo chciałam wyjechać na studia do innego miasta. Wybrałam Poznań. Po pięciu latach z  ochotą wracałam „do siebie”, ponieważ stolica Wielkopolski zupełnie mnie nie uwiodła. Nie to co ludzie, ale z ludźmi kontakt mam. I lubię ich tutaj gościć.
No i te moje ziomki trafiły na kumulację różnych zdarzeń, które w sobotę w Bydgoszczy miały miejsce. Był finał Festiwalu Filmów Animowanych Animocje i święto ulicy Gimnazjalnej (i dużo innych rzeczy, ale ja byłam tylko na tych dwóch).
Kilka lat temu pewna para zafascynowała się schodami przed lokalem w jednej z kamienic przy Gimnazjalnej właśnie i postanowiła ów lokal wynająć. I coś w nim zrobić. I tak powstał Landschaft, kultowa kawiarnia, dzięki której cała ulica zyskała nowy blask (w ogóle dostała jakikolwiek blask, bo wcześniej była dość upiorna) i teraz każdy chce mieć tu lokal, albo chociaż zamieszkać, a absolwenci gimnazjów chcą chodzić do „jedynki”, czyli do liceum, które z Landschaftem sąsiaduje.
No i jedną z wielu (udanych, jak np. spacer śladami modernizmu) inicjatyw Landschaftu jest święto ulicy. I to święto było w sobotę. 

My z Piotrem prowadziliśmy tam warsztaty - on z robienia instrumentów, ja z pisania życzeń i robienia kartek okolicznościowych. W tym czasie mój brat zajmował się naszymi dziećmi – dzięki, Kamil (Armagedon zastaliśmy na chacie, ale wszyscy byli żywi. I zadowoleni).

My to tylko igiełka w stogu siana atrakcji, zabawy, stoisk z jedzeniem, ubraniami, biżuterią, harcami dla dzieci, slacklinem. I ludzi. Tam wszyscy byli. I tak sobie pomyślałam właśnie wtedy, że w Bydgoszczy jest fajnie. Że to prowincja, wiadomo, ale ukochana i taka bezpretensjonalna. Że mamy tu hawajskie tempo i czas na przyjemności. Jest dużo parków, zieleni i ławek. I w sumie to nawet zaczęłam lubić place zabaw, bo spotykam na nich koleżanki z dziećmi i dzieci zajmują się sobą, a my sobą.
I jeszcze w nocy, w Mózgu  na imprezie kończącej Animocje, rozmawiałam z moim przyjacielem, który opuścił rodzime gniazdo i pojechał podbijać Anglię (z sukcesem), że tu się też żyje łatwo. Że jest taka sieć znajomych bliższych i dalszych, która się lubi, wzajemnie sobie pomaga i lubi się ze sobą spotykać. Nie tylko na fejsie. Że mimo większych, ale raczej mniejszych animozji fajnie się tu funkcjonuje, tak "pozadomowo". Że jest bezpiecznie i serdecznie, i ludzie się wspierają. 
Że Bydgoszcz, jak głosi napis na mózgowej ścianie, jest jak duże mieszkanie (już nie powiem łóżko, bo nie o tym ten post).

Pewnie w każdym mieście tak jest, ale ja akurat mieszkam tu.

I miło mi było gościć tych moich ziomków i poznawać ich z moimi lokalesami.

Nie wiem, czy napisałam dokładnie to, co chciałam, ale na pewno mniej więcej.
Naprawdę kocham Bydgoszcz.

I gratuluję Landschaftowi i Werze :*

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

9 kwietnia, godz.14.00



Sobotnie popołudnie spędziłam w tłumie na Starym Rynku w Bydgoszczy skandując, że nie godzę się na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Spotkałam bardzo wielu znajomych, dalszych i bliższych, na czas manifestacji wyszło wielkie słońce, które grzało i  rozgrzewało nas do walki. „Pro lajfy” (choć tak naprawdę to my tam byliśmy pro life, bo za życiem żywych kobiet stanęliśmy) wyzywali nas od morderców. Reprezentanci obrony nienarodzonych stanęli ze swoich subtelnym plakatem z Hitlerem skojarzonym z zarodkiem za organizatorami naszej demonstracji. Kilkunastu „naszych” natychmiast interweniowało i swoimi transparentami próbowali zakryć tamten. Ale nie, spryciarze mieli go na takich wyciąganych kijach, tak, że ostatecznie  interweniowała policja i kazała się prolajfom przemieścić. To się przesunęli. O pięć metrów. Jeden koleś miał koszulkę z napisem zakaz pedałowania i twarz niezmąconą żadną myślą od bardzo dawna. Potem zaczęli puszczać nagrania jak to w ubiegłym roku „zamordowano tysiące nienarodzonych dzieci”. Lektor brzmiał, jakby czytał reklamę syropu albo kremu na hemoroidy. Koło nas stała taka urocza staruszka, która odwróciła się, wyjęła małą trąbkę i już do końca próbowała zagłuszyć te manipulatorskie informacje. Te brednie.

Myślałam, że skoro mamy dwudziesty pierwszy wiek, to status kobiet zmienił się na lepszy. Że możemy mieć prawo decydowania o własnym losie, bo wierzy się w nasz rozum i odpowiedzialność za siebie. Że nie musimy mieć już opiekunów, którzy będą za nas myśleć i decydować.
Wreszcie, że zaczniemy w końcu rozmawiać o prawie do aborcji. Że będziemy mieć wybór nie tylko w tych trzech sytuacjach, tylko po prostu. Że będzie prawo, z którego można przecież nie skorzystać.

Się od razu tak strasznie denerwuję, jak o tym myślę. 

Wczoraj rano dzieci powitały nas w jednym łóżeczku. Klara przeszła do Feli, zupełnie nie wiemy jak. Obudziły nas, bo na cały głos śpiewały „Sto lat” i się śmiały. Są takie śmieszne. Tak bardzo bym chciała, żeby były szczęśliwe.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Odjęło mi siłę

    Powinnam już dawno być w pracy. Ale siedzę i nie mogę się ruszyć. W dupie mam tę wiosnę za oknem. Co więcej – ona mnie przeraża. Wszystko mnie przeraża. Zmęczył mnie ten weekend. Macierzyństwo to ciągła praca, serio. Praca w pracy jednej, drugiej, praca w domu. Tak, wiem, każdy tak ma. Że zapierdala. A te nasze dzieci to są takie kochane i fajne. I „grzeczne”. Co to w ogóle za słowo jest. Są mądre, ale żeby takie były, to trzeba naszej pracy. Czytania bajek, bawienia się, rozmawiania, chodzenia na spacery.

    Jezu, jestem zmęczona. Zajebiście. Jak sobie pomyślę, ile się ich nanosiłam po schodach, z siatami, torbami, dwie naraz, z obiadem w głowie, bajką na głowie, a teraz jeszcze ta wiosna i place zabaw, których nienawidzę.

    Nie, ogólnie jest w porządku.

    Ogólnie to tylko dodatek. 
    Do mojego wkurwu, który trwa bez przerwy, jak sobie pomyślę, za kogo w tym kraju się mnie ma. To ten wkurw mnie tak męczy. I bezsilność. I to, że się tak staram, żeby moje dzieci miały dobre życie i żebym ja miała i Piotr, a oni podważają moje istnienie. Nie szanują mnie. Cię, Twojego chłopaka, męża, dzieci. Tych, które już są na świecie.
    Nigdy nie byłam blisko kościoła. I nigdy nie będę. Chciałabym tylko pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zrodziła, bo nie jest mi ona potrzebna. Nienawiści do klech i tych bab, pitbuli w sejmie, które nie wiedzą, po co tam są. Które podpierdalają kobietom usłużnie wykonując polecenia swoich równie życzliwych nam panów. I władców. Mam nadzieję, że tej ustawy nie zaostrzą. A jeśli to przejdzie, to będzie prosta droga do końca tego rządu. 
    To, mam nadzieję, już jest ta droga.