Obserwatorzy

niedziela, 19 sierpnia 2018

Kobiety z Bullerbyn. Stary Fordon.

Z dzieciństwa, okazało się, nie zapamiętałam wcale lalek, misiów, czy słodyczy. Nie pamiętam zupełnie momentów ekscytacji, gdy spełniało się moje marzenie. Może się nie spełniały. Może były na tyle małe, jak to te dziecięce, że radowały przez chwilę, a potem ustawiały się w rządku (choć bardziej w kupie) ze starymi zabawkami, w kuble z papierkami po zjedzonych cukierkach i czekoladkach.

Najbardziej pamiętam ludzi, budynki i drzewa. Drzewa te, z których można było zrywać owoce i pakować prosto do buzi, nie zważając na ołów z ulicy, kurz z podwórka. Gruszki, jabłka, morwy pozwalały przetrwać pierwszy, drugi, osiemnasty głód bawiącym się dzieciom bez przerwy na (nudny) obiad.

Gdy byłam mała, mieszkałam z mamą z dziadkami w kamienicy w Starym Fordonie. Z babcią Aure(o)lią i dziadkiem Kazikiem. Mam z tego czasu furę wspomnień (już jak stary człowiek, który ma lepszą pamięć długą, niż krótką), związanych głównie z babci koleżankami. I z ich domami, malowniczo położonymi nad Wisłą, przy torach, "czarnej drodze". Te przy torach najbardziej malownicze miały ogrody. 

Wczoraj pojechaliśmy zrobić mały research, co z tego zostało. Jak to się ma do moich wspomnień. Bo mimo że często jeździmy przez Fordon, to nie zatrzymujemy się na wspominki i nie zjeżdżamy pod most, by pospacerować starymi szlakami.

Zrobiłam kilka zdjęć domów, w których piłam litry soków i jadłam ciasteczka na tony. Domy, w których mieszkały babci kumpelki, jedne dalsze, starsze, którym babcia pomagała, inne, te najbliższe, od serca. Takie kobiece "Bullerbyn", bez mężczyzn, bo albo umarli, albo byli nic nie warci. 

Lubię do tego wracać. Wyobrażać sobie ich relacje, moją w nich obecność. Sierpniowe wizyty w kwiecistych, pachnących ogrodach, pełnych dojrzałych owoców, ziół. Bzyczące pszczoły nad miseczkami ze sklejonymi landrynkami. 

Ich świat z kawą, papierosem, zakupami na kartki. Omawianiem rozwodów, wychowanie dzieci. Ich świat z perłową pomadką, mokrą włoszką, fartuszkiem w kwiaty. Z "Kalendarzem Przyjaciółki", zakupami na Kozim Rynku, uciętymi głowami przez pociąg pędzący na trasie Bydgoszcz - Toruń. 

A najśmieszniejsze jest to, że te kobiety, mimo lat przyjaźni, mówienia sobie o wszystkim, zwierzeń z największych i najciemniejszych sekretów, do końca swoich dni mówiły do siebie per Pani :).

Stacja, z której babcia z koleżankami ruszała na zakupy do Bydgoszczy.

Most, w którym przy przęsłach są dziury i widać przez nie Wisłę. Mój koszmar dzieciństwa. 

Dom, w którym mieszkała jedna z przyjaciółek babci. Ciocia Irenka.

Dom, w którym urodziła się moja mama (pięć kilo dzieciaka urodzone w domu).

Babcia i mama w okienku w tym domu narodzin.

"Dom kolejowy".

Przez te chaszcze biegnie ścieżka, którą na skróty można przejść znad Wisły do ulicy. 

Tu gdzie są dziś auto części był kiedyś spożywczak, w którym pracowała jedna z przyjaciółek. Kiedyś przeceniła winogrona i moja babcia z robiła z nich najlepsze wino ever (ja tego nie pamiętam, ale moja mam wspomina jego smak do dziś).

Moje podwórko.

Moje podwórko; widok na ogródki, które kiedyś mi się wydawały wielkie jak sady, a dziś...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz