Strefa komfortu. Kolejny dziwny, nadużywany twór, zaraz po „dedykowanym”, czy obrzydliwym „parentingowym”. Zresztą ta strefa komfortu mi się łączy z parentingiem, bo często to określenie pada z ust matki, która ma wrócić do pracy po maciorze.
Strefa komfortu. Ja mam swoją strefę, jak dzieci śpią, a ja się kładę z książką. Albo idę pić wino na taras.
Co to za frazes jest? „Wyjdź ze swojej strefy komfortu”. W życiu!
W zeszłym tygodniu byliśmy w synagodze Fordońskiej na koncercie Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego. Piękna muza, muzycy w każdym wieku w tym dzieci, które również grały solówki. Wzruszające granie(naprawdę świetna jestem w pisaniu recenzji koncertów, bardzo rzeczowa).
No i byliśmy tam oczywiście z naszymi dziećmi. Trzymaliśmy je na rękach i bujaliśmy się w rytm muzyki. Przeszliśmy na przód, przed orkiestrę, żeby lepiej widzieć muzyków. Żeby dzieci lepiej widziały. Te się tam tak rozhulały, że już na tych naszych rękach skakały pod sufit. Więc je zdjęliśmy z siebie. I wtedy to się stało.
Zawsze mi było strasznie żal rodziców (i cieszyłam się na maksa, że ja nie muszę tego robić), którzy na koncertach muszą tańczyć za ręce ze swoimi dziećmi, przed publicznością, która na nich patrzy. Taką miałam wizję, że oni się wstydzą, nie chcą, ale robią to dla swoich dzieci, które chcą tańczyć ze swoimi starymi, bo jest muzyczka, a jak jest muzyczka to się tańczy. I spoko, my w chacie tańczymy z nimi i to uwielbiamy, ale przy ludziach? I jeszcze Piotr z Klarą robił takie wygibasy, obkręty, podrygi, podrzuty, a ja z Felką takie tylko przytupy, że raz lewa noga, raz prawa. No to weszłam do strefy naprawdę ogromnego dyskomfortu i zaczęłam ją też obkręcać, żeby miała atrakcje, między orkiestrą a publicznością – tylko my w takich harcach. Ja we wstydach totalnych. A Klara na końcu tak się rozkręciła, że się pomyliła i przywarła w uścisku do nogi jakiegoś dziadka, który nie był wzruszony, a raczej się zdenerwował. Co też rozumiem, gdzieś tam.
Ale i tak było super.
Potem poszliśmy do pracowni Gosi i tam wpadła też grupa kobiet, która rozparcelowała zawartość ostatnich worków z ciuchami z lat 80-tych, które Gosia dostała od jakieś babki, która w Fordonie prowadziła sklep odzieżowy i go lata temu zamknęła, między siebie. Ja też mam łupy – dwie pary spodni z Modusa i koszule. Z Próchnika. Total old school. Jedną koszulę mam na zbyciu, jakby co.
To wszystko było w ubiegły piątek, potem był tydzień i znowu mamy piątek. Jutro kolejny koncert. Tym razem w Skrzynce na bajki. Zagra zespół Tropy czyli Artur Maćkowiak i Bartek Kapsa. To jest super miłe, że oni się po prostu zgodzili i że zagrają jutro dla nas wszystkich. Nagłośni ich natomiast nasz argentyński przyjaciel, więc naprawdę przychodźcie, bo będzie super muza, super dźwięk i przeżycie, bo zespół zagra w witrynie Skrzynki, a my będziemy ich słuchać na zewnątrz. I obserwować przez szybę.
Weźcie dzieci, to wszyscy będziemy z nimi tańczyć i przeżyjemy jeden wspólny wstyd. Albo żadnego. Strefę komfortu se zrobimy.
O jeny! Wlasnie sobie ostatnio myślałam jezeli zycie ma mi sprawiać przyjemność i mam być szczęśliwa to po co mam wychodzić ze strefy komfortu? Jaki jest sens robienia sobie dyskomfortu?
OdpowiedzUsuń