Za tydzień otwarcie wystawy "Do rany przyłóż". Zdjęcia
pojechały do Warszawy, najpóźniej w piątek przyjadą gotowe. Są piękne. Tak jak
piękne są panie, które wybrałyśmy. Skromne, pogodne, mimo że lekko nie mają.
Niektóre pół życia wstają o 5 rano, żeby na 6 zjechać do miasta i pójść do
pracy. Ile w tych kobietach jest siły i energii. Nie mają czasu na
narzekanie. Idą do przodu. Żyją sobie codziennym życiem, w wolnych chwilach
uprawiają ogród, gotują, czytają książki. I oczywiście opiekują się wnukami. Są
naprawdę do rany przyłóż.
Nie będę zdradzać szczegółów. Przyjdźcie na wystawę 24 listopada
o 16.30 do urzędu na Grudziądzką na 1. piętro. Ja się na stówę poryczę. No
więc jeszcze tydzień i będę miała trochę więcej wolnego czasu.
Od czwartku Klara ma zapalenie spojówek. Wczoraj zobaczyłam na
jej lewym oku jakąś taką krwistą plamę. Po konsultacji z zaprzyjaźnioną
okulistką uwierzyłam, że jednak będzie nadal widzieć i kamień spadł mi z serca.
Zresztą dziś plama już prawie zniknęła.
O dzieciach jeszcze. Nasze spacery osiągnęły kolejny poziom.
Dzieci wędrują na nogach. To jest bardzo śmieszne, jak dochodzimy do sklepu z
zabawkami i one na wystawie widzą konia i lalki. Stoimy zwykle z dziesięć minut
w radosnych okrzykach „lala” i „iiiihaha” (bo tak robi koń). Taka ich
„dobranocka”.
Mniej słodko się robi, jak wchodzimy do Rossmanna i Kiełby
ściągają wszystko co jest na ich wysokości. Zwykle w drodze do kasy trzymają
kilka past, szczoteczek, które porzucają na rzecz leżących w pobliżu kas słodyczy.
Jest ostro. Dziś w aptece natomiast pani dała im lizaki, a pod koniec
spaceru...
To jest hit. Mieszkamy blisko zakonu Klarysek. I już drugi raz w
ciągu kilku dni spotkaliśmy jedną z nich - siostrę Franciszkę. Franciszka
oszalała na punkcie Klary (Fela ryczy na jej widok, hmm, ja po lekturze
"Zakonnicy" Diderota, też mam lekki uraz, więc rozumiem). No ale
Franciszka jest szalona, gada do Klary, kuca przed nią, czyli podejście do
dzieci ma. No i dziś, wracając ze spaceru, spotkaliśmy ją znowu. Ona oszalała,
wzięła Klarę za rękę, mi kazała iść za sobą (Fela ryczała). Zaprowadziła nas do
zakonu. Jezus.
Mnie to miejsce fascynowało zawsze. Tym bardziej jest
tajemnicze, że te siostry są klauzulowe, czyli nie gadają. Chyba tylko
Franciszka może. To też gada do nas dużo, bo ma kogoś, kto jej odpowiada. Ale
głównie gada do Klary.
I ona
gdzieś zeszła i wróciła z czekoladkami. Dla Klary i Feli. To było naprawdę
bardzo miłe. Do tego stopnia, że Fela na do widzenia już nie ryczała, a przesyłała siostrze
buziaki. Przekupna bestia. No i widziałam to tajemnicze miejsce. Tylko
trochę, bo sam korytarz, ale zawsze. Byłam tam. Ale nie opiszę tego.
Opowiem, jak ktoś zapyta.
Mam jednak nadzieję, że te zakonne imiona moich córek, bliskie
sąsiedztwo zakonu i ta zaprzyjaźniona zakonnica nie zdeterminują życia kiełb.
Boże. Nie, poczytają Diderota.
I taki cytat mi się rzucił wczoraj, gdy kończyłam książkę
Majgull Axellson. Jak jest rozmowa o rekompensatach wojennych od Niemców:
„Romom nie zaproponowano żadnej rekompensaty. Jak oświadczyły po wojnie
niemieckie władze, Romowie nie zostali wytępieni z powodów rasowych, ale
dlatego, że byli kryminalistami. Również czternastoletnie dziewczynki (…) i
mali chłopcy (…). I uczciwi srebrnicy jak ojciec Maliki.”
To dla tych co uważają, że każdy muzułmanin to terrorysta. Choć
niestety jestem tego samego zdania co Ewa Wanat w swoim ostatnim felietonie: No
nie dogadamy się. Nie dogadam się z tymi, co nie rozumieją, że uchodźcy mają
przejebane i są ofiarami tych samych oprawców, co Francuzi. Francuzi,
Libańczycy. Powoli stajemy się nimi wszyscy.
Kończę ten wątek, bo wszyscy o tym mówią, więc po co jeszcze ja.
Kiełby skończyły dziś półtora roku. Niech mają szczęśliwe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz