Sobotnie popołudnie spędziłam w tłumie na Starym Rynku w Bydgoszczy
skandując, że nie godzę się na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Spotkałam bardzo wielu znajomych, dalszych i bliższych,
na czas manifestacji wyszło wielkie słońce, które grzało i rozgrzewało nas do walki. „Pro lajfy” (choć tak
naprawdę to my tam byliśmy pro life, bo za życiem żywych kobiet stanęliśmy) wyzywali nas od morderców. Reprezentanci obrony nienarodzonych
stanęli ze swoich subtelnym plakatem z Hitlerem skojarzonym z zarodkiem za organizatorami
naszej demonstracji. Kilkunastu „naszych” natychmiast interweniowało i swoimi
transparentami próbowali zakryć tamten. Ale nie, spryciarze mieli go na takich
wyciąganych kijach, tak, że ostatecznie interweniowała
policja i kazała się prolajfom przemieścić. To się przesunęli. O pięć metrów. Jeden koleś miał koszulkę z napisem zakaz pedałowania i twarz niezmąconą żadną
myślą od bardzo dawna. Potem zaczęli puszczać nagrania jak to w ubiegłym roku „zamordowano
tysiące nienarodzonych dzieci”. Lektor brzmiał, jakby czytał reklamę syropu
albo kremu na hemoroidy. Koło nas stała taka urocza staruszka, która odwróciła
się, wyjęła małą trąbkę i już do końca próbowała zagłuszyć te manipulatorskie informacje.
Te brednie.
Myślałam, że skoro mamy dwudziesty pierwszy wiek, to status kobiet
zmienił się na lepszy. Że możemy mieć prawo decydowania o własnym losie, bo wierzy
się w nasz rozum i odpowiedzialność za siebie. Że nie musimy mieć już
opiekunów, którzy będą za nas myśleć i decydować.
Wreszcie, że zaczniemy w końcu rozmawiać o prawie do aborcji. Że będziemy mieć wybór nie tylko w tych trzech
sytuacjach, tylko po prostu. Że będzie prawo, z którego można
przecież nie skorzystać.
Się od razu tak strasznie denerwuję, jak o tym myślę.
Wczoraj rano dzieci powitały nas w jednym łóżeczku. Klara
przeszła do Feli, zupełnie nie wiemy jak. Obudziły nas, bo na cały głos
śpiewały „Sto lat” i się śmiały. Są takie śmieszne. Tak bardzo bym chciała, żeby
były szczęśliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz