Nie wiem, kto czyta mojego bloga, czy w ogóle ktoś czyta, a
jeśli czyta, to, czy znajomi sami, czy może też ktoś obcy. I nie z Bydzi. Bo dziś
o Bydgoszczy będzie, moim rodzinnym mieście, w którym mieszkam. I które kocham
(yeah).
Miniony weekend był bardzo towarzyski (tak, jak by któryś
nie był). W tę sobotę spotkałam się przyjaciółmi sprzed lat, którzy z Bydzi
pochodzą (albo z obok), ale już tu nie mieszkają.
I bardzo lubią tu wracać. No i w tym raczej nie ma nic
dziwnego, bo stąd pochodzą ich pierwsze wspomnienia, naiwne marzenia, pierwsze miłości
i szczeniackie namiętności. Ich rodziny
i przyjaciele. I przyjaciółki. Takie jak ja.
W czasach licealnych bardzo chciałam wyjechać na studia do
innego miasta. Wybrałam Poznań. Po pięciu latach z ochotą wracałam „do siebie”, ponieważ stolica Wielkopolski
zupełnie mnie nie uwiodła. Nie to co ludzie, ale z ludźmi kontakt mam. I lubię ich
tutaj gościć.
No i te moje ziomki trafiły na kumulację różnych zdarzeń,
które w sobotę w Bydgoszczy miały miejsce. Był finał Festiwalu Filmów
Animowanych Animocje i święto ulicy Gimnazjalnej (i dużo innych rzeczy, ale ja byłam tylko na tych dwóch).
Kilka lat temu pewna para zafascynowała się schodami przed
lokalem w jednej z kamienic przy Gimnazjalnej właśnie i postanowiła ów lokal
wynająć. I coś w nim zrobić. I tak powstał Landschaft, kultowa kawiarnia, dzięki
której cała ulica zyskała nowy blask (w ogóle dostała jakikolwiek blask, bo wcześniej
była dość upiorna) i teraz każdy chce mieć tu lokal, albo chociaż zamieszkać, a
absolwenci gimnazjów chcą chodzić do „jedynki”, czyli do liceum, które z Landschaftem
sąsiaduje.
No i jedną z wielu (udanych, jak np. spacer śladami
modernizmu) inicjatyw Landschaftu jest święto ulicy. I to święto było w sobotę.
My z Piotrem prowadziliśmy tam warsztaty - on z robienia
instrumentów, ja z pisania życzeń i robienia kartek okolicznościowych. W tym
czasie mój brat zajmował się naszymi dziećmi – dzięki, Kamil (Armagedon zastaliśmy
na chacie, ale wszyscy byli żywi. I zadowoleni).
My to tylko igiełka w stogu siana atrakcji, zabawy,
stoisk z jedzeniem, ubraniami, biżuterią, harcami dla dzieci, slacklinem. I ludzi. Tam wszyscy
byli. I tak sobie pomyślałam właśnie wtedy, że w Bydgoszczy jest fajnie. Że to
prowincja, wiadomo, ale ukochana i taka bezpretensjonalna. Że mamy tu hawajskie
tempo i czas na przyjemności. Jest dużo parków, zieleni i ławek. I w sumie to
nawet zaczęłam lubić place zabaw, bo spotykam na nich koleżanki z dziećmi i
dzieci zajmują się sobą, a my sobą.
I jeszcze w nocy, w Mózgu na imprezie kończącej Animocje, rozmawiałam z
moim przyjacielem, który opuścił rodzime gniazdo i pojechał podbijać Anglię (z
sukcesem), że tu się też żyje łatwo. Że jest taka sieć znajomych bliższych i
dalszych, która się lubi, wzajemnie sobie pomaga i lubi się ze sobą spotykać.
Nie tylko na fejsie. Że mimo większych, ale raczej mniejszych animozji fajnie
się tu funkcjonuje, tak "pozadomowo". Że jest bezpiecznie i serdecznie, i ludzie
się wspierają.
Że Bydgoszcz, jak głosi napis na mózgowej ścianie, jest jak duże
mieszkanie (już nie powiem łóżko, bo nie o tym ten post).
Pewnie w każdym mieście tak jest, ale ja akurat mieszkam tu.
I miło mi było gościć tych moich ziomków i poznawać ich z
moimi lokalesami.
Nie wiem, czy napisałam dokładnie to, co chciałam, ale na
pewno mniej więcej.
Naprawdę kocham Bydgoszcz.
I gratuluję Landschaftowi i Werze :*
No. Ja też kocham. Nigdy nie podejrzewałam, że będę tak za nią tęsknić. Pewnie z bliska inaczej bym na nią patrzyła.
OdpowiedzUsuńPozdrów Bydgoszcz ode mnie!
Pozdrowiłam! Pozdrawia Cię też. I też za Tobą tęskni. Zwłaszcza skwerek koło "szóstki" ;) Kisy!
UsuńKtos czyta. Nieznajoma, choc ja jakby Cie troche znam. Taki urok blogowania. Od kilku miesiecy wlocze sie po swiecie, dzis zobaczylam posta Skrzynki na fejsie, przypomnialo mi sie o istnieniu tego bloga i postanowilam nadrobic. No i siedze czytam i przeczytalam ten wpis i teraz do Bydgoszczy tesknie. A troche daleko.. :) [ania]
OdpowiedzUsuńDziękuję:) i pozdrawiam
OdpowiedzUsuń