Łopienno.
Wieś w Wielkopolsce, które pamiętam z dzieciństwa jako krainę
mlekiem i miodem płynącą, Eldorado, błogi sen. Pachnący
drożdżówką, kościelnym kadzidłem (stęchlizną też) i
siarkowodorem.
Do
Łopienna jeździłam co roku na wakacje do cioci Feli, siostry
mojej babci. Ciocia Fela była katechetką a jej mąż, Iguś –
organistą. Mieszkali tuż przy kościele, w którym wujek grał do
mszy, a ja bałam się histerycznie ślimaczych schodów, którymi
wspinałam się z babcią i ciocią na chór. Na te msze.
Ten
kościół tak pachniał, że gdy dziś włożyłam głowę przez
okno i się zaciągnęłam, to aż mnie przeszedł dreszcz, że
zaraz ktoś mi znowu każe wejść na to kościelne pięterko, a mi
się zakręci w głowie od ślimaczych schodów (i kazania). Jak
wtedy, gdy byłam dzieckiem.
Dziś
pojechałam tam ze swoimi dziećmi. W ich wieku jeździłam do
Łopienna z moją mamą. Siedzieliśmy całą rodziną na plaży,
kąpaliśmy się w jeziorze. Ciotka Fela przebierała się za lwa
jezior i z widłami wychodziła z szuwarów, a my sikaliśmy ze
strachu. A potem śmiechu. W tym jeziorze łowiłam raki, pływałam
na plecach dziadka, utopiłam małe radyjko wujka Igusia (on je
potem wyjął, wysuszył i działało jeszcze kilka lat).
Jeździli
tam kuzynowie mojej mamy z żonami i dziećmi, a potem właśnie ja
z babcią a dzieci kuzynów mojej mamy - sami. Bo byli ode mnie dużo
starsi. Moje kuzynki zawijały sobie włosy na papiloty a potem w
lokach szły na dyskotekę. Bardzo chciałam chodzić z nimi, więc
żeby mnie zniechęcić, opowiadały mi straszne historie.
Był
jeszcze starszy kuzyn. Kiedyś w trakcie zabaw w podchody, gdy byłam
z nim w parze, schował się ze mną w kostnicy, w tym kościele
przy domu cioci. I powiedział, gdy tam siedzieliśmy, że mam być
cicho, bo tam jest trup. Prawie był trup - mój.
Pamiętam
też wędrówki po Łopiennie i traumatyczne przejścia przy ośrodku
dla niepełnosprawnych umysłowo dziewcząt prowadzonym przez
siostry zakonne. Trochę lubiłam tam chodzić, a trochę się
bałam, bo gdy szłam z kuzynem to te dziewczyny, które bez majtek
bujały się na huśtawkach, podbiegały do płotu i podnosiły
sukienki. I śmiały się dziko i krzyczały.
A
potem wracaliśmy do cioci, braliśmy wielki garnek ustawiony na
stelażu po dziecięcym, głębokim wózku i szliśmy do zdroju po
wodę. Z górki. Wracaliśmy po drodze wylewając pół gara, bo
zawsze było strasznie śmiesznie no i się po prostu wylewało.
Największą
traumą łopieńskiech wakacji było jednak korzystanie z wychodka,
w którym żyły miliony różnych gatunków pająków.
Na
podwórku stała studnia, ten wychodek i takie jakby stajnie. Z
podwórka szło się ogrodem porosłym na wzgórzu nad to jezioro z
rakami i pomostem.
Na
tym podwórku bawiłam się kiedyś z kuzynkami w księżniczki.
Biegałyśmy w za wielkich fartuchach cioci i skakałyśmy po
schodach. Ja raz tak skoczyłam, że uderzyłam głową w mur i
rozbiłam sobie łuk brwiowy. Tata złapał wtedy stopa i po chwili
szyli mi to w szpitalu w Gnieźnie.
Przed
domem cioci był kawał przestrzeni wyłożony kocimi łbami, między
którymi w dniu odpustu, 15 sierpnia, szukałam z łopieńskimi
koleżankami złotych pierścionków z czerwonym oczkiem. Mam
wrażenie, że całe życie Łopienna działo się przed cioci
domem. Albo za.
Gdy
dziś tam byliśmy, wszystko wydało mi się mniejsze. Ale równie
ładne i porządne jak kiedyś. Domki, które stoją wzdłuż ulicy
są kolorowe, mają takie schody małe przed każdym wejściem i
równo przystrzyżone trawniki.
Tylko
u mojej cioci na podwórku jest punk rock.
W
domu cioci mieszkają dziś zupełnie inni ludzie i jest kanalizacja
w chacie. Ale to, co tam wyprawia przyroda, to jest coś
niebywałego. Chcieliśmy zejść koło cioci domu nad wodę, ale się
nie dało. Pokrzywy stworzyły zasieki, a nad nimi huczała armia
latających owadów. Uznaliśmy, że zejdziemy gdzie indziej.
Tej
drogi z z podwórka cioci przez ogród na wzgórzu już nie ma, bo
ci nowi postawili tam płot.
Zeszliśmy
w innym miejscu. Tam spotkaliśmy pana, którego, jak się okazało
po krótkiej rozmowie, na jego ślub wiózł mój dziadek swoim
dużym, białym fiatem. Pan wypytał mnie o mamę, jej brata, moich
dziadków.
Moi
dziadkowie już nie żyją. Nie żyje ciocia Fela, wujek Iguś.
Przez chwilę byli tam dziś ze mną. Ciocia piekła drożdżówkę
(której nikt nigdy później nie przebił), a wujek schodził
po popołudniowej drzemce z pięterka ich domu na kawę.
A
ja stałam na dole i wołałam do niego: „Igo! Kawa!”.
Miałam
dwa lata.
Jak
dzisiaj moje dzieci.
Szkoła Podstawowa w Łopiennie. Urzekło mnie to wejście i budynek.
Na przeciwko szkoły jest plac zabaw, z którego skorzystaliśmy, gdy Fela spała w aucie.
Po lewej jest ściana domu cioci. Jest pewna tajemnica rodzinna związana z tą uliczką, ale nie zdradzę jej na blogu. Na żywo mogę. Za mną brama, gdzie właśnie przyroda stworzyła zasieki i nie mogliśmy zejść nad wodę.
Kościół sąsiadujący z domem cioci, w którym są te schody i grał wujek. I kostnica.
Wdychamy z Felą (chyba już wiadomo, czemu Fela) zapach kościoła. Czuję go jeszcze teraz, w domu.
Zdrój, w którego pobieraliśmy wodę. Ucywilizował się.
Zasieki.
Tajemna uliczka od drugiej strony.
Klara na murku przy cioci podwórku.
Fela tamże.
Przed domem cioci.
Na przeciwko szkoły jest plac zabaw, z którego skorzystaliśmy, gdy Fela spała w aucie.
Po lewej jest ściana domu cioci. Jest pewna tajemnica rodzinna związana z tą uliczką, ale nie zdradzę jej na blogu. Na żywo mogę. Za mną brama, gdzie właśnie przyroda stworzyła zasieki i nie mogliśmy zejść nad wodę.
Kościół sąsiadujący z domem cioci, w którym są te schody i grał wujek. I kostnica.
Wdychamy z Felą (chyba już wiadomo, czemu Fela) zapach kościoła. Czuję go jeszcze teraz, w domu.
Zdrój, w którego pobieraliśmy wodę. Ucywilizował się.
Zasieki.
Tajemna uliczka od drugiej strony.
Klara na murku przy cioci podwórku.
Fela tamże.
Przed domem cioci.
Nad jeziorem.
no magiczny Ci ten tekst wyszedl :) Tym bardziej ze chyba wiekszosc z nas miala swoje Lopienno i swoja ciocie Felke. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBałam się w sumie tam jechać. Długo wolałam, żeby Łopienno żyło tylko w moich wspomnieniach. Ale było warto, więc polecam taką wyprawę :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo piękny wpis. Pisarski. Macierzyństwo - przynajmniej u mnie - uruchomiło przytłaczającą świadomość przemijalności życia, która wcale nie jest sentymentalna. Jak włączenie umiejętności układania rzeczy i zdarzeń w narracje dziejące się w czasie. I ten fragment właśnie taki jest. Do bólu przytłaczający tą kobiecą w sumie świadomością czasu.
OdpowiedzUsuńPiekna wieś :-D
OdpowiedzUsuńMam takie same wspomnienia związane z twoim wujostwem i z Łopiennem choć nie jestem krewną.Sławne zabawy nad jeziorem straszenie z szuwar,przebieranki i te śpiewy które roznosiło echo po jeziorze i to i wiele innych fajnych chwil związanych z p Felą i p Ignacym to niezapomniane chwile.Dziekuję im za te moje dzieciństwo i to moje Łopienno.
OdpowiedzUsuńMoja babcia pochodzi z Łopienna, nazwisko panieńskie John, prababcia była krawcową, mieszkała na dawnej poczcie, może zna Pani z opowieści ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Piękne opowiadanie,na chwilę przeniosłem się do ukochanego Łopienna, miejsca mojego urodzenia i wychowania.Prawdziwie sentymentalna podróż.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. H.J.
Pamiętam lekcje religii na salce w domu Twojej cioci i piosenkę której nas nauczyła :Kto stworzył mrugające gwiazdki .... . Miałem wtedy może z 7 lat.
OdpowiedzUsuń