Obserwatorzy

sobota, 28 maja 2016

Łopienno. Podróż sentymentalna

    Łopienno. Wieś w Wielkopolsce, które pamiętam z dzieciństwa jako krainę mlekiem i miodem płynącą, Eldorado, błogi sen. Pachnący drożdżówką, kościelnym kadzidłem (stęchlizną też) i siarkowodorem.

    Do Łopienna jeździłam co roku na wakacje do cioci Feli, siostry mojej babci. Ciocia Fela była katechetką a jej mąż, Iguś – organistą. Mieszkali tuż przy kościele, w którym wujek grał do mszy, a ja bałam się histerycznie ślimaczych schodów, którymi wspinałam się z babcią i ciocią na chór. Na te msze. 
    Ten kościół tak pachniał, że gdy dziś włożyłam głowę przez okno i się zaciągnęłam, to aż mnie przeszedł dreszcz, że zaraz ktoś mi znowu każe wejść na to kościelne pięterko, a mi się zakręci w głowie od ślimaczych schodów (i kazania). Jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.

    Dziś pojechałam tam ze swoimi dziećmi. W ich wieku jeździłam do Łopienna z moją mamą. Siedzieliśmy całą rodziną na plaży, kąpaliśmy się w jeziorze. Ciotka Fela przebierała się za lwa jezior i z widłami wychodziła z szuwarów, a my sikaliśmy ze strachu. A potem śmiechu. W tym jeziorze łowiłam raki, pływałam na plecach dziadka, utopiłam małe radyjko wujka Igusia (on je potem wyjął, wysuszył i działało jeszcze kilka lat).
    Jeździli tam kuzynowie mojej mamy z żonami i dziećmi, a potem właśnie ja z babcią a dzieci kuzynów mojej mamy - sami. Bo byli ode mnie dużo starsi. Moje kuzynki zawijały sobie włosy na papiloty a potem w lokach szły na dyskotekę. Bardzo chciałam chodzić z nimi, więc żeby mnie zniechęcić, opowiadały mi straszne historie. 
    Był jeszcze starszy kuzyn. Kiedyś w trakcie zabaw w podchody, gdy byłam z nim w parze, schował się ze mną w kostnicy, w tym kościele przy domu cioci. I powiedział, gdy tam siedzieliśmy, że mam być cicho, bo tam jest trup. Prawie był trup - mój.

    Pamiętam też wędrówki po Łopiennie i traumatyczne przejścia przy ośrodku dla niepełnosprawnych umysłowo dziewcząt prowadzonym przez siostry zakonne. Trochę lubiłam tam chodzić, a trochę się bałam, bo gdy szłam z kuzynem to te dziewczyny, które bez majtek bujały się na huśtawkach, podbiegały do płotu i podnosiły sukienki. I śmiały się dziko i krzyczały.
    A potem wracaliśmy do cioci, braliśmy wielki garnek ustawiony na stelażu po dziecięcym, głębokim wózku i szliśmy do zdroju po wodę. Z górki. Wracaliśmy po drodze wylewając pół gara, bo zawsze było strasznie śmiesznie no i się po prostu wylewało.

    Największą traumą łopieńskiech wakacji było jednak korzystanie z wychodka, w którym żyły miliony różnych gatunków pająków.

    Na podwórku stała studnia, ten wychodek i takie jakby stajnie. Z podwórka szło się ogrodem porosłym na wzgórzu nad to jezioro z rakami i pomostem.
    Na tym podwórku bawiłam się kiedyś z kuzynkami w księżniczki. Biegałyśmy w za wielkich fartuchach cioci i skakałyśmy po schodach. Ja raz tak skoczyłam, że uderzyłam głową w mur i rozbiłam sobie łuk brwiowy. Tata złapał wtedy stopa i po chwili szyli mi to w szpitalu w Gnieźnie.
    Przed domem cioci był kawał przestrzeni wyłożony kocimi łbami, między którymi w dniu odpustu, 15 sierpnia, szukałam z łopieńskimi koleżankami złotych pierścionków z czerwonym oczkiem. Mam wrażenie, że całe życie Łopienna działo się przed cioci domem. Albo za.

    Gdy dziś tam byliśmy, wszystko wydało mi się mniejsze. Ale równie ładne i porządne jak kiedyś. Domki, które stoją wzdłuż ulicy są kolorowe, mają takie schody małe przed każdym wejściem i równo przystrzyżone trawniki.

    Tylko u mojej cioci na podwórku jest punk rock.
    W domu cioci mieszkają dziś zupełnie inni ludzie i jest kanalizacja w chacie. Ale to, co tam wyprawia przyroda, to jest coś niebywałego. Chcieliśmy zejść koło cioci domu nad wodę, ale się nie dało. Pokrzywy stworzyły zasieki, a nad nimi huczała armia latających owadów. Uznaliśmy, że zejdziemy gdzie indziej.
    Tej drogi z z podwórka cioci przez ogród na wzgórzu już nie ma, bo ci nowi postawili tam płot.

    Zeszliśmy w innym miejscu. Tam spotkaliśmy pana, którego, jak się okazało po krótkiej rozmowie, na jego ślub wiózł mój dziadek swoim dużym, białym fiatem. Pan wypytał mnie o mamę, jej brata, moich dziadków.
    Moi dziadkowie już nie żyją. Nie żyje ciocia Fela, wujek Iguś. Przez chwilę byli tam dziś ze mną. Ciocia piekła drożdżówkę (której nikt nigdy później nie przebił), a wujek schodził po popołudniowej drzemce z pięterka ich domu na kawę.
    A ja stałam na dole i wołałam do niego: „Igo! Kawa!”.
    Miałam dwa lata.
    Jak dzisiaj moje dzieci.

     Szkoła Podstawowa w Łopiennie. Urzekło mnie to wejście i budynek.
     Na przeciwko szkoły jest plac zabaw, z którego skorzystaliśmy, gdy Fela spała w aucie.
     Po lewej jest ściana domu cioci. Jest pewna tajemnica rodzinna związana z tą uliczką, ale nie zdradzę jej na blogu. Na żywo mogę. Za mną brama, gdzie właśnie przyroda stworzyła zasieki i nie mogliśmy zejść nad wodę.
     Kościół sąsiadujący z domem cioci, w którym są te schody i grał wujek. I kostnica.
     Wdychamy z Felą (chyba już wiadomo, czemu Fela) zapach kościoła. Czuję go jeszcze teraz, w domu.
     Zdrój, w którego pobieraliśmy wodę. Ucywilizował się.
     Zasieki.
     Tajemna uliczka od drugiej strony.
    Klara na murku przy cioci podwórku.
     Fela tamże.
     Przed domem cioci.

    Nad jeziorem.



8 komentarzy:

  1. no magiczny Ci ten tekst wyszedl :) Tym bardziej ze chyba wiekszosc z nas miala swoje Lopienno i swoja ciocie Felke. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bałam się w sumie tam jechać. Długo wolałam, żeby Łopienno żyło tylko w moich wspomnieniach. Ale było warto, więc polecam taką wyprawę :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo piękny wpis. Pisarski. Macierzyństwo - przynajmniej u mnie - uruchomiło przytłaczającą świadomość przemijalności życia, która wcale nie jest sentymentalna. Jak włączenie umiejętności układania rzeczy i zdarzeń w narracje dziejące się w czasie. I ten fragment właśnie taki jest. Do bólu przytłaczający tą kobiecą w sumie świadomością czasu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam takie same wspomnienia związane z twoim wujostwem i z Łopiennem choć nie jestem krewną.Sławne zabawy nad jeziorem straszenie z szuwar,przebieranki i te śpiewy które roznosiło echo po jeziorze i to i wiele innych fajnych chwil związanych z p Felą i p Ignacym to niezapomniane chwile.Dziekuję im za te moje dzieciństwo i to moje Łopienno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja babcia pochodzi z Łopienna, nazwisko panieńskie John, prababcia była krawcową, mieszkała na dawnej poczcie, może zna Pani z opowieści ?

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne opowiadanie,na chwilę przeniosłem się do ukochanego Łopienna, miejsca mojego urodzenia i wychowania.Prawdziwie sentymentalna podróż.
    Pozdrawiam. H.J.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pamiętam lekcje religii na salce w domu Twojej cioci i piosenkę której nas nauczyła :Kto stworzył mrugające gwiazdki .... . Miałem wtedy może z 7 lat.

    OdpowiedzUsuń