Majówka
dzień trzeci. Mam wrażenie, że my też je powoli męczymy. Że już
chętnie poszłyby do żłobka, do swoich ziomków, na zabawy.
Dziś
rano, jak zwykle wstały o 7 poprosiły o mleko, nocnik i ciuchy.
Potem zjedliśmy śniadanie. Przy tym wszystkim jest strasznie dużo
biegania, one ciągle zdejmują spodnie, pieluchy, trzeba im to w
kółko zakładać, potem afera o kredki, puzzle, klocki i kartkę. I
w końcu, jak widzę, że ojciec siedzi z gazetką i pije kawę, no
to ja też sobie kawę robię, biorę książkę o romansie i kładę
się do łóżka poczytać. Oczywiście nie zostawiam ich tak ot
tak, tylko z kolorowankami, zaostrzonymi kredkami z porządkiem na
ich stoliczku. W ich pokoju (to rzadkość świata, że one się tam
bawią).
Więc
leżę i czytam, stronę czytam, i nagle jest. Stoi przy mnie i się
gapi. I gapi i gapi, więc pytam, co chce? A nic tak se przyszła, bo
rysowanie ją znudziło i u mamy lepiej. No to mówię, wskakuj tu
Klara pod kołdrę, weź książkę razem poczytamy. Ale nie. Za
okulary me na szafce nocnej leżące chwyta, bo ja krótkowidz, więc
do czytania nie wkładam. Mówię, że nie wolno, ona ciągnie,
szarpanina się wywiązuje i w końcu ona, buch, pada na szafkę,
kawę strąca, kawa na łóżku, książce (sory Rychu, odkupie Ci),
ścianie, pościeli. Wiec wstaję, to wszystko zmywam, zdejmuję,
ścieram. Ta wróciła rysować. Uporałam się z tym syfem, już nie
kładę prześcieradła, jeszcze jedną próbę czytelniczą
podejmuje, okulary zdejmuję, moszczę się, czytam.
Nagle jest. Druga, to samo się powtarza. Bez kawy, bo odpuszczam, ale za okulary ciągnie. Fela, mówię, nie wolno, ta mi się śmieje w twarz i ciągnie za uszko. W końcu pasuje, prycha, wychodzi.
I w końcu dwie wpadają, z jedną kartką, aha, mówię, afera będzie. I jest, o tę kartkę, bo jedna drugiej wyrwała i ryczą i drą się, więc ja już nie mogę, wyskakuję z tego łóżka koc po drodze porywam, na balkon idę, pierdolę. Ojca po drodze mijam, on sobie w spokoju noga nogę, przez telefon rozmawia.
Nagle jest. Druga, to samo się powtarza. Bez kawy, bo odpuszczam, ale za okulary ciągnie. Fela, mówię, nie wolno, ta mi się śmieje w twarz i ciągnie za uszko. W końcu pasuje, prycha, wychodzi.
I w końcu dwie wpadają, z jedną kartką, aha, mówię, afera będzie. I jest, o tę kartkę, bo jedna drugiej wyrwała i ryczą i drą się, więc ja już nie mogę, wyskakuję z tego łóżka koc po drodze porywam, na balkon idę, pierdolę. Ojca po drodze mijam, on sobie w spokoju noga nogę, przez telefon rozmawia.
Teraz
cisza, śpią. Czekamy na przyjaciół, co w drodze z północy na
południe na obiad wpadną. A potem na grilla jedziemy. Z nimi. Z dziećmi. Kochanymi, słodkimi dziewczynkami.
O jak ja cie rozumiem....moje się jeszcze nie kłócą ze sobą ale i tak ogarnięcia dwójki to wyczyn.
OdpowiedzUsuń