I tak to jest z tymi miesiącami, które są fajne. Był maj i
już go prawie nie ma. Za chwilę będzie po czerwcu, a potem znowu luty.
Mało miałam czasu na wpisy w tym maju. Z każdym dniem jednak
ilość pracy malała wprost proporcjonalnie do tego, jak rosła nasza aktywność
towarzyska. „Nasza”. Bardziej moja.
Po drodze były drugie urodziny naszych córek, które odbyły
się w Skrzynce na bajki i mimo średniej pogody było ekstra. Gdy nie lało, wypuszczaliśmy
dzieci na podwórko, a one biegały i się cieszyły. Dużo było gości, dzieci w
podobnym do Klary i Feli wieku i już sobie wyobrażam, jak to będzie z roku na
rok coraz fajniej na tych urodzinach. Że będą się wszystkie razem bawić.
A potem będą osiemnastki i znowu będzie stres. Ale to
jeszcze trochę.
W skrzynce napisałam jeszcze kilka bajek, a potem był
kolejny długi weekend z bożym ciałem po środku. W minionym tygodniu to było.
Codziennie ktoś nas odwiedzał, albo odwiedzaliśmy my. Taras nasz działa na
pełnych obrotach, a ja tylko dokładam mu nowe kwiatki. Dostaliśmy od znajomych,
którzy wyprowadzają się z domu z wielkim balkonem do domu z małym, pełno donic
z pnącymi się roślinami i tujami. Te pnące ściągnęliśmy ze ściany z nadzieją,
że i u nas przykleją się podobnie, ale niestety, nasza zaprzyjaźniona
botaniczka poradziła nam obciąć te wije i poczekać na nowe. No to czekamy.
Czekamy też, aż zakwitnie zasadzony obok tui ziemniak. Ponoć pięknie kwitnie.
Na razie rosną mu liście jak oszalałe. I dwa krzaczki pomidorów, które dzieci
dostały na urodziny, też rosną jakby się ścigały.
I tak jak dzisiaj trzeba było wstać i iść do pracy, to
naprawdę miałam to uczucie z czasów szkolnych, gdy trzeba było po feriach wrócić do szkoły.
Brrr.
Teraz leje. Burza gdzieś tam sobie wędruje, bo co jakiś czas ostro grzmi. Siedzę przy otwartych drzwiach na taras, słyszę ulewę, a z drugiej strony chaty Piotra czytającego dzieciom bajkę. Dzisiaj, gdy on robił obiad, my bawiłyśmy się na tarasie w namiot. Kładę koc, na nim kładziemy się my, a potem nakrywamy się kolejnym pledem i one się na maksa cieszą, że mogą sobie tak poleżeć. Oczywiście leżą sekundę, potem wstają, gdzieś lecą i wracają. Cały czas przy tym piszczą. Dobiegają do mnie (bo ja sobie pod tym kocem leżę bez biegania) i pytają czy na przykład boli mnie czoło. Nie czekają na odpowiedź, tylko całują w rzeczone czoło i stwierdzają, że "już nie boli". Potem całują moje poliki, nos, brodę i włosy. I czasem oczy. I nogę (serio). Dzieci naprawdę naśladują wszystko, bo przecież ja też je całuję w obolałe miejsca i stwierdzam następnie, że "już nie boli". Magiczną moc matczynych pocałunków mają również te córkowe.
No i ja w tym upozorowanym namiocie czytam. Czytam teraz "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator. Nigdy wcześniej nie czytałam nic jej, bo znałam felietony z jakiejś babskiej gazety i jakoś mnie nie urzekły (wkurwiały mnie). I tak się ostatnio zgadałam przyjaciółką ze studiów, że czytam "Łaskę" Anny Kańtoch i że ta moja Anka chętnie by przeczytała i może mi polecić Bator i sobie pocztą powysyłałyśmy te lektury wzajemnie. No i śmiesznie, bo obie książki są o zaginionych dzieciach, które próbuje odnaleźć samotna kobieta z bardzo ciężkim, traumatycznym wręcz dzieciństwem. No aż tak śmiesznie to nie jest w sumie, bo dołujące bardzo są te lektury. Mroczne. Ale dobrze się je czyta, więc jest jak zwykle, że obowiązki domowe (każde) stawiam na ostatnim planie, bo czytam.
A propos wakacji, to sobie ostatnio myślałam, że z roku na rok są one coraz łatwiejsze (myślę o czasie już z dziećmi, bo wcześniej było zdecydowanie łatwiej). Że te pierwsze to były mocno stacjonarne (chociaż to był cały rok wakacji, bo macierzyński, więc wyjechaliśmy w innym terminie, ale łatwo nie było), kolejne, te w zeszłym roku były spoko, bo dzieci starsze już wszystkożerne, ale jeszcze nie chodziły, a w tym roku, to już normalne dzieci, chodzące, gadające, więc już nie mogę się wyjazdu doczekać. Chociaż jeszcze nie wiem dokąd.
Czuję wakacje, lato, upał, relaks, wycieczki - na pracę tu
miejsca nie ma.
Jeszcze trochę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz