Obserwatorzy

poniedziałek, 19 października 2015

Dzielny ojciec

Blog dobija do 28 tysięcy wyświetleń. Mnie dobija mnogość obowiązków, którym naprawdę nie wiem, jak sprostać. Tak sobie marzę, że jest już grudzień, że jedziemy w Bieszczady i se siedzimy przy kominku. I nawet niech deszcz leje i tak będziemy se chodzić po bukowych lasach. No ale wiadomo, lepiej niech nie leje i lepiej niech ja podołam. Nie o wszystkich mych obowiązkach tu piszę. Mam pewne tajemnice, które znają tylko najbliżsi.

Ale zasiałam.

No w każdym razie, jakby kto reflektował na Sylwestra w Bieszczadach, to niech się odzywa. Dobrą metę mamy.

Przede mną wędrówka do żłoba. Dzień jak co dzień. Kto nie ma dzieci, ten nie wie, jakim ten odbiór ze żłoba jest wspaniałym wuefem. Opowiem zatem.

Zawsze idę najpierw po wózek do przyżłobowego garażu. Nasz wózek jest największy, bo to podwójna przyczepka, więc już tam mam rozgrzewkę, lekki slalom. Wjeżdżam nim pod drzwi, zdejmuję kurtkę i idę na piętro po dzieci. Się zaczyna. Dzieci wrzeszczą ze szczęścia i to jest miły element odbioru. Ten moment uwielbiam. Podciągam rękawy, ściskam dzieci, jest super. Potem trzeba je ubrać. Dwie. Nie do końca jeszcze kumate, że trzeba stać przy matce i dawać się ubierać, za to rozbiegające się po żłobie (najczęściej do schodów długich i stromych). No więc ganiam, zagarniam, zbieram, ubieram, pot z czoła ocieram, ubrane na rękach układam i schodzę z piętra do wózka. Odklejam od siebie i próbuję do wózka wsadzić. I wtedy zaczyna się wrzask. Już nie ze szczęścia lecz na wkurwie, hardcorze, ze złości. Jestem stanowcza, wmontowuje dzieci w te siedzonka, niech se nie myślą, do chaty trzeba bezpiecznie dojechać. Więc wciskam je, prawie kręgosłup łamiąc, swój, ich, moralny, każdy.
W końcu jadę, jedziemy, ubieram kurtkę jadąc, Fela zawsze ryczy jeszcze z pięćdziesiąt metrów.

Przejeżdżamy przez plac zabaw, nie wyjmuję ich, zaliczają obecność przez przejechanie tylko.
I już przy domu, przez za ciasne drzwi do klatki, zdejmuję koło, zakładam, wyjmuje dzieci.
One chcą same wchodzić po schodach, więc wchodzą, ja je trzymam, potem Fela już nie chce, się pokłada, płacze. Więc ją biorę i Klarę bo już chcę być w tym domu, więc Klara ryczy też, ale w końcu wchodzimy, rozbieramy i jest ten mikro sukces - dom.

Już się zmęczyłam.

I tak codziennie.

I gdy tak ganiam za nimi, by je ubrać w tym żłobie i już ubieram nawet, kierowniczka nade mną staje i mi mówi, że tata taki cudowny, że tak sobie radzi, że one podziwiają, że super tata i że dwie ogarnia, taki dzielny.

A ja, kurwa? Nie dzielna?

Nie, bo ja matka, a matka ma to we krwi, to ganianie.

Idę po nie.

4 komentarze:

  1. Zdenerwowałam się.
    Podziwiam bo mi jednym bez żłobka i bez pomagającego ojca czesto pot spływa po plecach.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja sie zdenerwowalam ze ten zlobek sie wydaje niefunkcjonalny. bo dlaczego najpierw ubrac potem schody ? jakby bylo na tym samym poziomie to by juz schodow nie trzeba bylo zaliczac, jedna gimnastyka mniej i mniej szarpania dzieci. Potem sie zdenerwowalam ze drzwi do klatki za waskie i ze trzeba za kazdym razem kolo odkrecac ! no to by mnie przerastalo najczesciej ! zwlaszcza przed okresem.choc pewnie by mnie nie przeroslo gdyz poniewaz matka bylabym , wiec pewnie zamiast kurw lecialyby zdrowaski lub inne mantry jakies. z podziwem. rychu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lecą zdrowaśki ani mantry, Rysiu. Żłobek ma piętro i na górze są młodsze dzieci a na dole starsze. Ogólnie kocham żłobek i panie w żłobku, serio.

      Usuń
  3. A może chciały ci dosrać, że sobie nie radzisz? hehe. Bo odczytałaś, że Ciebie nie chwalą, boś matka. A może nie ma za co chwalić. To miało być zabawne, ale jakoś na piśmie nie wyszło. kam

    OdpowiedzUsuń