Obserwatorzy

niedziela, 17 lipca 2016

Leje

    Pada od czwartku. Mamy zasięg, internet i telewizor, w związku z czym wiemy, co się dzieje na świecie. Bardzo chujowo się dzieje.
    Aż mi się tu pisać nie chce.
    Też w sumie nie ma o czym.

    W piątek pojechaliśmy do Iwonicza Zdroju, bo lubimy tam jeździć. Po prostu. No i jeszcze ja lubię kosmetyki stamtąd. Poza tym sanatoryjna architektura Iwonicza przenosi mnie w świat powieści Tomasza Manna, albo w ogóle do jakiejś powieści.




    Zjedliśmy lody, poszliśmy na plac zabaw (czasem im zasłaniamy, żeby nie zauważyły, że gdzieś stoi, ale są bardzo spostrzegawcze i zawsze zoczą), skoczyliśmy na niedziałający od lat basen, który jest bardzo malowniczy.



    Z Iwonicza pojechaliśmy do Dynowa, miasteczka nad Sanem (super jest droga do Dynowa, cały czas wzdłuż Sanu właśnie) na spektakl "Grzeczna". Piotra kolega brał udział w przygotowaniach, więc oprócz przedstawienia, w które zaangażowane było pół miasteczka i instruktorzy (to jest to słowo), pogadaliśmy z kilkoma znajomymi. Było fajnie. Dzieci oniemiałe patrzyły na straż pożarną na sygnale, która miała swój udział w "Grzecznej".

    Opowiadana część - autentyczna (i traumatyczna) historia prababki jednego z "aktorów".


    W sobotę poszliśmy do sklepu, po drodze weszliśmy do salonu Rometu i kupiliśmy dzieciom rowerki biegowe. I kaski. Klara jest w zachwycie, Fela – załamana, czyli wszystko w normie.
    Pół popołudnia przespaliśmy wszyscy, a potem był plan,że jedziemy do Cisnej. Sami. I jutro, czyli dziś, idziemy na wycieczkę. Nawet zamówiliśmy już nocleg. Ale jak sobie pomyślałam, że mam zostawić te małe, to za nimi zatęskniłam i odwołaliśmy całą akcję. Poszliśmy z nimi na spacer z rowerkami i było super. 



    Klara jeździła szczęśliwa, a Fela rzucała patyki do strumyka, szła w swoją stronę, chodziła po kałużach. 


    W końcu ojciec ją zmusił do jeżdżenia i gdzieś tam odnalazła w tym trochę radości.


    Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, poszliśmy na "randkę".
    Najpierw spotkaliśmy Piotra znajomą, która przepięknie maluje i mieszka w Norwegii. Opowiedziała, że mieszka pod Oslo w maleńkim miasteczku w domu  pod lasem, w dziczy i głuszy i prawie bez sąsiadów. Do pracy dojeżdża rowerem do miasteczka obok, gdzie pracuje w małej galerii i pomaga ludziom kupować dzieła sztuki. Bardzo inspirująca dziewczyna, która ma odwagę żyć, jak chce.
    A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Nie, nie. Jednak na zawsze to chyba nie.
    A potem zobaczyłam kolegę, którego nie wiedziałam kilka lat. Mieliśmy przyjaciela, który kilka lat temu zginął. Był nieprzeciętny, mądry i niesamowity. Dzięki niemu się znamy z A. i od wczoraj jeszcze z żoną A. Spędziliśmy razem piękny wieczór i w wielkiej ulewie, w nocy wracaliśmy do domu pieszo.
    Czasem nie warto jechać do Cisnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz