Obserwatorzy

niedziela, 24 lipca 2016

Powroty łatwe nie są

No to wróciliśmy.
Niedziela.

W ogóle mnie to nie cieszy. No może cieszy mnie to, że już nie jedziemy.
Wczoraj ruszyliśmy z Sanoka w samo południe, a dojechaliśmy do Bydzi za kwadrans północ. Dzieci były dzielne i przejechały trasę bez większego marudzenia. A jechaliśmy przez podkarpackie, małopolskie, świętokrzyskie, łódzkie i w końcu kujawsko-pomorskie.
Tradycyjnie odwiedziliśmy lody w Pilźnie i tradycyjnie były wyśmienite.
Na lodach.

W piątek zjechaliśmy z gór zahaczając jeszcze o ten punkt widokowy "Jeleni skok" w Cisnej, na który lepiej nie iść w sandałach. W sumie w ogóle można tam nie iść, no chyba, że pada.
Potem jedliśmy pyszny obiad w barze na Zamościu. Podczas naszych wakacji na obiad jadłam zwykle coś z jagodami. I naleśniki z jagodami właśnie tam wygrały.
Wracając do Sanoka zjechaliśmy do Soliny do wakeparku, o którym już tu pisałam. Musicie tam pojechać. Jak się jedzie z Polańczyka to jest nad tamą. Nazywa się Drewniany zakątek i schodzi się nad Solinę przez las.
Piotr i ja zjechaliśmy na tyrolce. Ma ona 680 metrów i jest najdłuższa w Bieszczadach. Szczerze? Myślałam, że wymięknę, jak po drabinie weszłam na taki tarasik na drzewie i po bujających się deskach przeszłam do drugiego drzewa, skąd, z 10 metrów nad ziemią, musiałam się puścić i polecieć. Instruowała mnie taka Iwona, ta od czapek - Bez igły - i gdyby nie ona, to bym zeszła. Powiedziała mi, że mam sobie usiąść w uprzęży, usiadłam i ruszyłam. Super się patrzy na Solinę z perspektywy kilkunastu metrów nad wodą.
To ja.

Po tyrolce Piotrek pierwszy raz pływał na wakeboardzie i serio ma chłopak talent. Ja nie pływałam, bo musieliśmy jechać dalej, do dziadków, do Sanoka. Ale następnym razem ja pływam pierwsza.

No i tyle. Piotr otwiera własnie sanockie wino. Muscat, bardzo mi smakował. Jakoś trzeba wrócić do rzeczywistości. Choć w sumie tam też była rzeczywistość, więc nie rozumiem tego hasła.
Wasze zdrowie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz