Po założeniu bloga pojechaliśmy na Westerplatte. Codziennie planujemy wyjście o takiej porze, by dzieci zdrzemnęły się w aucie i prawie codziennie nam się to nie udaje. Dziś również nie. Dziś wręcz poszliśmy na rekord i wyjechaliśmy z domu o 14.30. No i trudno. Od tego są wakacje, by nie patrzeć na zegarek. Jest kilka trybów wakacyjnych. Misja opalanie, czyli od rana do nocy plackiem na plaży, misja zwiedzanie, czyli przewodnik i od rana do nocy muzea, turystyczne obowiązkowe punkty na mapie i trzeci tryb, który reprezentujemy my - nic nie musimy. Czyli bez pośpiechu zaglądamy tam, gdzie nam wpadnie do głowy, raczej bez logiki i logistyki. I bez presji. Jak się nie uda wszystkiego zobaczyć, czy zjeść, czy opalić to trudno, jutro też jest dzień, a jeśli "jutro" jest dniem wyjazdu, to zawsze będzie, po co wracać. Taką opcję na wakacjach z trójką dzieci polecam, by nie stracić resztek nerwów, zimnej krwi i zdrowia psychicznego.
No i jak nam się w końcu udało wyjść, to pojechaliśmy do Westerplatte. Lub "na". Poszliśmy sobie promenadą wzdłuż morza i po drodze zorientowaliśmy się, że równolegle biegnie szlak przygotowany przez Muzeum II Wojny Światowej dotyczący obrony Westerplatte. Więc obejrzeliśmy kawałek, właściwie od końca, zobaczyliśmy magazyn amunicji, pochodziliśmy po koszarach, doszliśmy do obelisku, byliśmy przy cmentarzyku ofiar (to się nazywa cmentarzyk, nie, że ja zdrobniłam). Tam jest zachwycająco. Rosną piękne drzewa, a ich skupiska pocięte są alejkami pełnymi zadumanych zwiedzających. Sami poczuliśmy smutek. I wkurw, gdy zobaczyliśmy wycieczkę dziadów sikających na głazy przy zbombardowanych koszarach, właściwie 5 metrów od nas. Wracaliśmy w oczekiwaniu na burzę, która jednak nie nadeszła. Dzieci wdychały jod i oglądały świat. Po dwóch godzinach spaceru zasnęły w aucie. Specjalnie nie pospały, bo pojechaliśmy w odwiedziny do znajomych, by poznać ich sześciomiesięczną córkę. Przeuroczą. Trzy małe dziewczynki bawiące się na dywanie to był widok, którym rozkoszowaliśmy się bardzo krótko. Bo nagle nasze rozpełzły się po kątach w poszukiwaniu słoików, kabli, kontaktów. Dało się je spacyfikować, chwilę pogadać i wrócić do siebie, Teraz już śpią na noc, a ja piszę. Cieszę się, że piszę. Trzeci post jednego dnia, chyba mam literacki nawał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz