Dziś mamy wyjść. Wydaje mi się, że badania można było zrobić za jednym zamachem i po tym, jak wczoraj zdjęli Feli tego holtera (choltera, nie sprawdziłam), już naprawdę mogliśmy wyjść. No ale nie mogliśmy, bo musi się zgadzać ilość dób, by zgadzał się też hajs. No nic. Obyśmy dziś wyszli, bo jeśli się uda, to jutro jedziemy do Warszawy. Chcę iść bardzo na Wodeckiego z Mitchami i jeszcze nasz przyjaciel ma imieniny. No i poza tym do Warszawy to ja zawsze chętnie. Ale nie planuję, bo wiadomo, kto w chacie rozdaje karty.
Wczoraj spałam w domu. Odwiedziła mnie Agata, co było szalenie miłe, bo szpital jakoś tak alienuje. Wymieniłyśmy się niusami z życia i poszła. Nie napisałam posta, bo wypiłam piwo, a jestem zdania, że jak piłaś, to nie pisz. A poza tym naprawdę już byłam trupem.
Klara, gdy ja się maluję, maluje się razem ze mną. Patyczkiem do czyszczenia uszu, opaską do włosów, naśladuje po prostu moje ruchy. Bardzo to mnie zawsze śmieszy. Dziś nie mogłam znaleźć pędzla do różu. No cóż. Okazało się, że Klara utopiła go w kiblu.
Ale to zawsze mniejsza strata, niż te trzy nieszczęsne stówy za moją rowerową niewiedzę (wrodzoną ignorancję wszelkich instrukcji). Mam nadzieję, że uda się odwołać, a raczej, że odwołanie będzie rozpatrzone pozytywnie.
Fela zdecydowanie chce już opuścić szpitalne mury. My też.
Opuszczajcie ten szpital i przyjeżdżajcie do Warszafki. Widzimy się na Placu Defilad. Całus.
OdpowiedzUsuńHolter, Doma, Holter :D
OdpowiedzUsuń