Wróciłam z biegania. 5 kilometrów.
Wakacje to wakacje. Zwalnia moja głowa i zwalniają moje nogi.
Najlepiej uprawia mi się sport zimą. Uwielbiam w mrozie biegać i
chodzić na basen. Wakacje w ogóle są dziwne. Zawsze powtarzałam,
że lato jest dla dresiarzy. Że nic się wtedy nie dzieje, sezon
ogórkowy, martwe miasto. Nie mogłam się doczekać powrotu jesieni,
bo jesienią zwykle zaczynała się szkoła, a knajpach zaczynało się
picie. Wiadomo o co chodzi. Teraz już tak nie jest. Podczas
naszego pobytu w Trójmieście trwały co najmniej trzy festiwale,
codziennie mogliśmy iść na koncert, do teatru, na warsztaty. Nie
poszliśmy nigdzie, bo mnie przesyt przytłacza. Jak się tyle
dzieje, to ja nie idę nigdzie. Jezu, teraz naprawdę na nic się już
nie czeka, bo wszystko ma się zawsze pod ręką, nawet pomidory je
się cały rok i sałatę, a kiedyś zimą po prostu ich nie było. A
nie, na słonecznik się czeka ( ja czekam), on jest od lipca do
września, uf.
Jutro idę z Felą do szpitala. Musi ją
zbadać neurolog. Odwlekam to pójście z dwóch powodów. Właściwie
z trzech. Po pierwsze wiem, jak Fela reaguje na lekarzy. Ona się
będzie zanosić do siności za każdym razem, gdy podejdzie do nas
ktoś w kitlu. Po drugie, intuicja podpowiada mi, że to
niewykształcony układ oddechowy, przypadłość typowa dla
wcześniaków i trzeba poczekać, aż on dojrzeje. Trzeci powód to
strach, że to jednak nie to. Że jest coś strasznego, co Fela ma i
dlatego mimo strachu do tego szpitala pójdę. Żal mi Klary, bo
teraz głównie skupiamy się na tym, żeby tylko Fela się nie
rozpłakała. Ale jakaś moja koleżanka powiedziała mi, jak się
martwiłam, w którymś miesiącu życia moich dzieci, że więcej
przytulam Klarę, że dzieci biorą od nas tyle, ile potrzebują.
Mądre te dzieci. Idę pakować nas na
jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz