Dziś rano na chacie zamieszanie. Poszukiwanie butów w
czeluściach szafy na półce z za dużymi rzeczami (z trzech par znalezionych już
wyrosły), organizowanie papci ( po sanocku pantofli), kompletowanie dokumentów,
schludne ubranie i wyjście. Kiełby poszły
do żłobka. Wczoraj byłam tam sama na rozmowie z panią kierowniczką. Klawa
kobieta, bardzo kontaktowa. Dała wytyczne i kazała być jutro (czyli dziś) na
10. - Dzieci zostaną u nas przez godzinę. To czas adaptacyjny, który nie
wiadomo, kiedy się skończy, bo wszystko zależy od dziecka, jak się
zaaklimatyzuje. Jezus, myślę sobie. Jakie one tam będą? Jak się tam odnajdą?
Czy Klara będzie gryzła i waliła z barana w inne głowy? Czy Fela będzie ryczeć
do siności i wymuszać noszenie na rękach (i właściwie wszystko inne)? Czy będą
lubiły to, że tam będą inne dzieci? Czy polubią panie, jedzenie, spanie na
leżaku? Dziewczyny pani kieraska "dała na dwójkę", czyli na drugie piętro, do
pokoju drugiego od lewej. Przyszliśmy do żłobka. Kiełby natychmiast
rozsiadły się na mini kanapie, po czym zabraliśmy je „na dwójkę”. Cały żłobek
ryczał. Po otwarciu drzwi, jakieś zaryczane dziecko prysnęło na czworakach
przed siebie. Z innych drzwi wyszła pani i zaczęła zagadywać kiełbasy. Ja
miałam ryk na końcówkach oczu, ale przełknęłam to. Pani wzięła Klarę za rękę i
zniknęły za drzwiami. Wyszła po Felę, wyjęła mi ją z rąk i poszły do pokoju, w
którym była już Klara. – To wróćcie za godzinę - powiedziała przed zniknięciem
z Felą w ramionach. Zostaliśmy na korytarzu, gdzie w międzyczasie pojawiali się
rodzice z takimi samymi minami, jak nasze. Zeszliśmy do kierowniczki załatwić
formalności. Jakaś taka poczułam się tam spokojna. Fascynuje mnie mocno, to ich
pierwsze wyfrunięcie z gniazda. Jak sobie poradzą? Zeszła do nas jedna z
wychowawczyń i powiedziała, że dziewczynki nie płaczą, rozglądają się i
wszystko jest ok. Wyszliśmy z Piotrem i na 11 byliśmy z powrotem w budynku.
Nawet chwilę po, bo tak się rozhulaliśmy na tej wolności (byliśmy w sklepie).
Poszliśmy po dziewczynki i z lekkim niepokojem otworzyliśmy drzwi. Pani wyszła z
Klarą za rękę i Felą w ramionach. Wychowawczyni powiedziała, że nasze dzieci jako jedyne nie płakały wcale.
Zjadły deser (Klara pewnie w tym momencie pokochała to miejsce, gdzie
przychodzisz i od razu dostajesz coś do jedzenia - po matce to ma), pobawiły się i ostatecznie
Felka nie chciała się od pani odkleić.
Co będę dużo gadać. Byłam dumna. Z nich, Piotra (tak, tak,
wyjątkowo ostatnio) i siebie. Że udało nam się wychować je (na tym etapie) na
ufne, ciekawe świata, odważne panny. I totalnie śmieszne.
Oby jutro też poszło tak gładko.
Ja nie wiem czy mnie jakiś hormon czy po prostu kocham Kiełbasy a może żadne i jestem jebnięta, ale znowu chce mi sie ryczeć jak to czytam. Szkoda, tak na super poważnie, że Lelek nie może chodzić do żłobka z Kiełbami.
OdpowiedzUsuń<3 robię coś dla Lelka właśnie. Może pójdą razem na studia. Mechatronika albo coś z gotowaniem.
OdpowiedzUsuńOby tak dalej! Gratulejszons!
OdpowiedzUsuń