Obserwatorzy

niedziela, 30 sierpnia 2015

Jeśli nie jesteś mistrzem small talku, to go nie uprawiaj.

Fela zrzuciła mi wczoraj telefon z szafki nocnej i zbił się wyświetlacz. Tyle ze strat. Po zakończeniu naszych wielkich wakacji weszliśmy w wir spotkań towarzyskich, których końca nie widać. W piątek zaliczyliśmy wystawę pięciu fotografów bydgoskich w Towarzyskiej, która jest zapowiedzią targów mody Kramberry 7 listopada (polecam), a w nocy żegnałam wakacje z Jackiem Sienkiewiczem na Letnim Praniu Mózgu (o wow). W sobotę mieliśmy piknik na Wyspie Młyńskiej, w otoczeniu foodtracków, skrzynek i leżaków zamiejscowych oddziałów bydgoskich knajp. Od godz. 17 do 23 trwała tam bowiem kolacja amerykańska i można się było najeść hambiksów i innych przysmaków from USA. A wieczorem wielkie wyjście na dziesięciolecie ślubu naszych przyjaciół. To była piękna noc. Z tańcami do 3 nad ranem, pysznym jedzeniem (polecam Winnych Kucharzy z Cieszkowskiego), miłych spotkań. Nie wszystkie były jednak miłe. Napiszę o sytuacji, która mną wstrząsnęła, gdyż naprawdę dawno nikt mnie tak nie zaskoczył.
Otóż wyszłam na samotną fajkę i tam doszedł do mnie znajomy pary młodej. Zagaił o moją pracę w stylu: „A ty pracujesz tu i tu i robisz to i to?”. Odpowiedziałam, że tak. On dodał: - Bo Ty tylko to robisz. Na co ja znowu odpowiadam twierdząco, bo skoro wie, to co będę tłumaczyć.
- No ja bym tam nie mógł pracować.
Myślę sobie, ok, każdy robi to co lubi.
- No bo to przecież wolontariat jest. Lub półwolontariat. No ile ty tam zarobisz, to grosze są. 

Na chwilę odebrało mi mowę.

Hmmm, myślę sobie: właśnie wróciłam z dwumiesięcznych wakacji, podczas których byłam w domu z pięć dni. W czerwcu wyleciałam na babski, przedłużony weekend do Madrytu. Stać mnie na kino, teatr, książki, których kupuję ze dwie w miesiącu. Dwa razy w miesiącu wyjeżdżamy z Bydzi na weekend, by zwiedzać, wypoczywać, poznawać, jeść, odwiedzać przyjaciół. I fakt. Za to rzeczywiście nie zawsze musimy płacić. Często jesteśmy goszczeni. Bo mamy przyjaciół, z którymi się bardzo kochamy i szanujemy. I nie zadajemy sobie takich pytań. O kasę. Bo klasy nawet za największą kasę nie kupisz.

No, ale to to był tylko jeden taki niefajny incydent i wspominam tu o nim, jako o pewnej ciekawostce. Bo generalnie już o tym zapomniałam. Impreza była genialna. I jedzenie. Zwłaszcza Pavlova (bezowy deser, mający wszystkie desery pod sobą).

Dzieci wstały dziś przed dziewiątą, więc nie było dramatu. Poszliśmy na spacer, na Frymark (taki targ z eko jedzeniem) i na Wyspę Młyńską, by zjeść to, co kupiliśmy. Spotkaliśmy tam znajomych i chyba we wtorek pojedziemy razem na ostatnie tegoroczne kąpiele w Brdzie, do Janowa.
Dobry weekend to był. Wieczorem siedziałam z Klarą na tarasie, obcinałam zeschłe liście poziomek, a mała podlewała na sucho zioła swoją konewką. Bardzo przyjemny był to moment.
Udanego tygodnia.


3 komentarze:

  1. Cóż za troskliwy człowiek, szkoda, że nic z jego "troski" nie wynika. Oprócz niesmaku, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uwielbiam jak mi ktoś mówi, że mogłabym zarabiać więcej lub jak Ty za to żyjesz?
    Ano dobrze żyję, starcza na wszystko co chcę i świadomie się nie zaharowuję dzięki czemu mam sporo wolnego czasu.
    Love.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, no cóż, jak to mówią, na dwie rzeczy nie ma lekarstwa: Na śmierć i na bezczelność. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń