Ponieważ mam kilka koleżanek w ciąży i właściwie co miesiąc wykluwa
się znajomy bobas, postanowiłam przypomnieć sobie i innym na pociechę, jak to
było, gdy i ja nosiłam pod sercem dwie małe kiełbasy. Szczęśliwie dla nas, moja
ciąża przebiegała książkowo. Nie miałam więc żadnych zakazów, nakazów,
przykazów, by się jakoś specjalnie ograniczać i np. leżeć. Tylko moja pierwsza lekarka, do której
poszłam potwierdzić, że będę mamą, miała pewne uwagi. Usłyszałam od niej, że jest to ciąża
podwójna i w związku z tym, jest wysokiego ryzyka i od początku próbowała wetknąć mi zwolnienie z pracy. Do
zagrożeń związanych z ciążą mnogą dodała, że jestem starą pierwiastką i to też
mi życia nie ułatwia. Uroczo, nie? Przez jakiś czas chodziłam równolegle do niej
i do mojego lekarza głównego, bo głupio mi było jej powiedzieć, że wolę chodzić
do niego. W końcu nie chciało mi się dublować wizyt i któregoś razu po prostu
do niej nie poszłam (z klasą się zachowałam). I tak sobie pracowałam, jeździłam
na rowerze, chodziłam na wycieczki, na koncerty, do kina, teatru. Tańczyłam,
jeździłam w góry, a pod koniec ciąży chodziłam na basen. Bowiem tylko w wodzie czułam się jak człowiek, a nie płetwal błękitny. Odzywałam się niegrzecznie do
obcych ludzi, którzy informowali mnie o tym, że mam ogromny brzuch i do tych,
którzy giganta dotykali. Nie wiem, co to jest za moda. Apel: nie dotykajcie
ciążowych brzuchów, bo to ciągle jednak czyjeś ciało jest i
normalnie tych brzuchów nie dotykacie, nie? No. No chyba, że któraś to lubi (nie
znam). No właśnie. Czasem miałam wrażenie, że jestem własnością publiczną. Komentowano
moje picie kawy, wymienioną już jazdę na rowerze, wspomniany brzuch i różne
inne rzeczy. Gdy raz w knajpie kupiłam sobie małe piwo, żeby wziąć łyka i sobie
je po prostu potrzymać, zaczepiła mnie obca laska, młodsza ode mnie i z wyrazem
obrzydzenia na twarzy, zapytała, jak ja mogłam kupić sobie to piwo będąc w ciąży.
A chuj jej do tego.
Nie paliłam, nie piłam, zdrowo jadłam i się prowadziłam.
Czułam, że po urodzeniu dwójki dzieci nie będę miała tyle czasu (że na początku
w ogóle go nie będzie) na przyjemności. Polecam bardzo skupić się na sobie i
tym, co lubicie robić. Po urodzeniu moja rola sprowadzała się do karmienia,
przewijania, usypiania i spania. Ale nie miałam z tym problemu. W ogóle do
ciąży podeszłam z totalną akceptacją i ciekawością dla tego, co się będzie
działo. I na dobre mi to wyszło. Ciąża i początek macierzyństwa jest taki na
maksa pierwotny. Czułam się jak lisica w norce, takiej mentalnej. Hormon
zresztą decydował o moim nastroju, o płaczu nad listami do redakcji Wysokich
Obcasów i wkurwie gigancie, gdy ktoś komentował, co jem. Miałam cudowną
doradczynię laktacyjną, której bardzo ufałam. Do tego stopnia, że po konsultacji z nią w tej sprawie, w okresie
karmienia zdarzało mi się zapalić fajkę i wypić kieliszek wina wieczorem na
balkonie, by pocelebrować to chwilowe bycie sama ze sobą lub z przyjaciółka po
drugiej stronie telefonu. Dzieci urodziłam w maju więc przed nami było kilka
pięknych i ciepłych miesięcy. Chodziłam więc z małymi na długie spacery i mając
do wyboru tętniące życiem centrum i cichy park, wybierałam to pierwsze, by choć
pozornie uczestniczyć w życiu towarzyskim. Wiele wątków z początku macierzyństwa
jest przemilczanych. W zalewie różowej radości, baaa, musu radości z rumianych
bobasów nie wspomina się o przykrym doświadczeniu pierwszych seksów po porodzie,
smutku po dostaniu okresu, brzuchu, który nie niknie wraz z końcem ciąży.
Do stanu psychofizycznego po ciąży wróciłam po roku.
Wydawało mi się wcześniej, że wszystko jest ze mną ok, że jestem sobą na sto
procent cały czas, ale jak minął rok, to wtedy rzeczywiście widziałam różnice w moim poczuciu
psychicznym i fizycznym. Każdy etap rozwoju moich dzieci przyjmowałam z otwartością
i świadomością, że nawet najbardziej upierdliwy i trudny minie. A potem będzie
nowy. A potem jedziesz z dziećmi na wakacje i to są twoje najlepsze wakacje w
życiu.
Mała Fela.
Mała Klara.
Wakacje 2014 - wypad do Wąsosza.
Mała Fela.
Wakacje 2014 - wypad do Wąsosza.
No i się poryczałam.
OdpowiedzUsuńStawunia <3 ale ze szczęścia, mam nadzieję.
UsuńDzięki, Doma, za dzisiejszą pogawędkę, a także za ten wpis. Dobrze mieć koło siebie (choćby mentalnie) sensowną matkę, której można opowiedzieć o tym, jak się ma już ciąży "po kokardę", i jak się chce już tych kilku chwil celebrowania autonomii swej na balkonie, z winem i fajką. Co do długo znikającego brzucha - słyszałam. Ale przynajmniej będzie dodatkowa motywacja do powrotu na biegowe ścieżki. Pierwszy seks po porodzie - no właśnie, ciekawam.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jednak, że świat dąży do równowagi i w końcu się robi "normalnie(j)" ;)
Pozdrawiam,
Helga
A ja byłam przeszczęśliwa z powodu pierwszego okresu po - bo właśnie wtedy poczułam, że wróciłam do normy hormonlnej :) Pozdrawiam wszystkie obecne ciężarówki ;-) I.
OdpowiedzUsuńA mi było żal. Był to dla mnie symbol wyjścia z tej mentalnej, lisiej norki, w której byłam z moimi dziećmi najbliżej w życiu. Pozdrawiam!
UsuńMiałam szczęście polegać na tej samej konsultancte laktacyjnej. Chwała tej babce za to, co robi!
OdpowiedzUsuń