Obserwatorzy

czwartek, 27 sierpnia 2015

Ciąża i początek macierzyństwa - jak żyć?



Ponieważ mam kilka koleżanek w ciąży i właściwie co miesiąc wykluwa się znajomy bobas, postanowiłam przypomnieć sobie i innym na pociechę, jak to było, gdy i ja nosiłam pod sercem dwie małe kiełbasy. Szczęśliwie dla nas, moja ciąża przebiegała książkowo. Nie miałam więc żadnych zakazów, nakazów, przykazów, by się jakoś specjalnie ograniczać i np. leżeć. Tylko moja pierwsza lekarka, do której poszłam potwierdzić, że będę mamą, miała pewne uwagi. Usłyszałam od niej, że jest to ciąża podwójna i w związku z tym, jest wysokiego ryzyka i od początku próbowała wetknąć mi zwolnienie z pracy. Do zagrożeń związanych z ciążą mnogą dodała, że jestem starą pierwiastką i to też mi życia nie ułatwia. Uroczo, nie? Przez jakiś czas chodziłam równolegle do niej i do mojego lekarza głównego, bo głupio mi było jej powiedzieć, że wolę chodzić do niego. W końcu nie chciało mi się dublować wizyt i któregoś razu po prostu do niej nie poszłam (z klasą się zachowałam). I tak sobie pracowałam, jeździłam na rowerze, chodziłam na wycieczki, na koncerty, do kina, teatru. Tańczyłam, jeździłam w góry, a pod koniec ciąży chodziłam na basen. Bowiem tylko w wodzie czułam się jak człowiek, a nie płetwal błękitny. Odzywałam się niegrzecznie do obcych ludzi, którzy informowali mnie o tym, że mam ogromny brzuch i do tych, którzy giganta dotykali. Nie wiem, co to jest za moda. Apel: nie dotykajcie ciążowych brzuchów, bo to ciągle jednak czyjeś ciało jest i normalnie tych brzuchów nie dotykacie, nie? No. No chyba, że któraś to lubi (nie znam). No właśnie. Czasem miałam wrażenie, że jestem własnością publiczną. Komentowano moje picie kawy, wymienioną już jazdę na rowerze, wspomniany brzuch i różne inne rzeczy. Gdy raz w knajpie kupiłam sobie małe piwo, żeby wziąć łyka i sobie je po prostu potrzymać, zaczepiła mnie obca laska, młodsza ode mnie i z wyrazem obrzydzenia na twarzy, zapytała, jak ja mogłam kupić sobie to piwo będąc w ciąży. A chuj jej do tego. 

Nie paliłam, nie piłam, zdrowo jadłam i się prowadziłam. Czułam, że po urodzeniu dwójki dzieci nie będę miała tyle czasu (że na początku w ogóle go nie będzie) na przyjemności. Polecam bardzo skupić się na sobie i tym, co lubicie robić. Po urodzeniu moja rola sprowadzała się do karmienia, przewijania, usypiania i spania. Ale nie miałam z tym problemu. W ogóle do ciąży podeszłam z totalną akceptacją i ciekawością dla tego, co się będzie działo. I na dobre mi to wyszło. Ciąża i początek macierzyństwa jest taki na maksa pierwotny. Czułam się jak lisica w norce, takiej mentalnej. Hormon zresztą decydował o moim nastroju, o płaczu nad listami do redakcji Wysokich Obcasów i wkurwie gigancie, gdy ktoś komentował, co jem. Miałam cudowną doradczynię laktacyjną, której bardzo ufałam. Do tego stopnia, że po konsultacji z nią w tej sprawie, w okresie karmienia zdarzało mi się zapalić fajkę i wypić kieliszek wina wieczorem na balkonie, by pocelebrować to chwilowe bycie sama ze sobą lub z przyjaciółka po drugiej stronie telefonu. Dzieci urodziłam w maju więc przed nami było kilka pięknych i ciepłych miesięcy. Chodziłam więc z małymi na długie spacery i mając do wyboru tętniące życiem centrum i cichy park, wybierałam to pierwsze, by choć pozornie uczestniczyć w życiu towarzyskim. Wiele wątków z początku macierzyństwa jest przemilczanych. W zalewie różowej radości, baaa, musu radości z rumianych bobasów nie wspomina się o przykrym doświadczeniu pierwszych seksów po porodzie, smutku po dostaniu okresu, brzuchu, który nie niknie wraz z końcem ciąży. 

Do stanu psychofizycznego po ciąży wróciłam po roku. Wydawało mi się wcześniej, że wszystko jest ze mną ok, że jestem sobą na sto procent cały czas, ale jak minął rok, to wtedy rzeczywiście widziałam różnice w moim poczuciu psychicznym i fizycznym. Każdy etap rozwoju moich dzieci przyjmowałam z otwartością i świadomością, że nawet najbardziej upierdliwy i trudny minie. A potem będzie nowy. A potem jedziesz z dziećmi na wakacje i to są twoje najlepsze wakacje w życiu.


 Mała Fela.
 Mała Klara.
Wakacje 2014 - wypad do Wąsosza.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Stawunia <3 ale ze szczęścia, mam nadzieję.

      Usuń
  2. Dzięki, Doma, za dzisiejszą pogawędkę, a także za ten wpis. Dobrze mieć koło siebie (choćby mentalnie) sensowną matkę, której można opowiedzieć o tym, jak się ma już ciąży "po kokardę", i jak się chce już tych kilku chwil celebrowania autonomii swej na balkonie, z winem i fajką. Co do długo znikającego brzucha - słyszałam. Ale przynajmniej będzie dodatkowa motywacja do powrotu na biegowe ścieżki. Pierwszy seks po porodzie - no właśnie, ciekawam.
    Najważniejsze jednak, że świat dąży do równowagi i w końcu się robi "normalnie(j)" ;)
    Pozdrawiam,
    Helga

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja byłam przeszczęśliwa z powodu pierwszego okresu po - bo właśnie wtedy poczułam, że wróciłam do normy hormonlnej :) Pozdrawiam wszystkie obecne ciężarówki ;-) I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi było żal. Był to dla mnie symbol wyjścia z tej mentalnej, lisiej norki, w której byłam z moimi dziećmi najbliżej w życiu. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Miałam szczęście polegać na tej samej konsultancte laktacyjnej. Chwała tej babce za to, co robi!

    OdpowiedzUsuń