Ostatnio miałam krótką rozmowę z koleżanką, która dała mi
trochę do myślenia. Otóż zwróciła ona uwagę na to, że, jak wrzuca zdjęcie do
sieci swojego dziecka w krzakach jagód, to od razu pojawiają się komentarze na
temat bąblowca. A jak opublikuje zdjęcie gołej córki (półtorarocznej), to
dostaje wiadomości, że zaraz to zdjęcie zobaczy pedofil i zbruka jej godność
niecną czynnością. No i fakt. Za naszych czasów nie publikowało się gołych
zdjęć w internecie, a wklejało do rodzinnego albumu. Bąblowca nie było, albo
nikt o nim nie słyszał, więc wejście w leśne runo nie wymagało od nas mega odwagi. Wszystkie owoce zrywane w lesie, czy w ogrodzie babci jadłam z
krzaka. Co więcej, jadłam nawożoną kupą sałatę z działki sąsiada, baa, pożerałam żwir z podwórka,
osikiwany przez dzikie koty (tego moja mama nie lubiła). Rodzicie Piotra mają goldena, któremu
strasznie wylatują włosy. Właściwie w pokoju leży podwójny dywan, ten prawdziwy
i ten z sierści. Fela w szczególności upodobała sobie jedzenie z ziemi i
ładowała wprost do ust kawałki oblepione psim włosiem (oprócz tego, wkłada sobie kamienie do ust i tu trzeba być bardzo uważnym). Klara natomiast
przesiadywała w kuchni przy misce z wodą dla psa i moczyła w niej smoczek
swojej butelki. I wkładała do ust. Na początku widok tych dwóch w tak
doskonałej symbiozie z psem i jego zarazkami na maksa mnie przerażał. A potem
przypomniałam sobie, jak to ja dawałam lizać swoją twarz psom i uznałam, że
chyba im się nic nie stanie. Tak samo, jak planowałam, że dzieci nie będą jadły
słodyczy, bo cukier i tak jest we wszystkim spożywczym (nawet w fajkach, ponoć). Ale weź to powiedz dziadkom. Uznałam,
że jeśli mają się kitrać z dziećmi po kątach i futrować na nielegalu, to niech
już to robią na moich oczach i wszyscy mają z tego przyjemność (ja najmniejszą, fakt). Mam wrażenie, że Klara
waży po tych wakacjach 60 kilogramów, a Fela 55, ale dla tych kilogramów radości, które
zostały w Sanoku, warto było. Teraz mamy nad ich żywieniem pełną kontrolę i
rzeczywiście ograniczamy cukier w ich diecie, by ich zęby nie zaczęły swojego życia
od próchnicy. Choć a propos słodyczy, to mam fajną anegdotę. Koleżanki babcia,
na wieść, że jej dzieci nie jedzą słodkości, dała im siatę łakoci z poradą dla matki na
ustach: - Ty im dawaj cukier, bo on jest dobry na krzepliwość krwi! Pomyliło
się biedaczce z hasłem, że cukier krzepi. Tak sobie myślę, że zamiast się stresować,
czasem lepiej poluzować. Może jedynie, żeby zdjęć golasów w necie nie
umieszczać, bo mogą się za kilka lat na nas srogo obrazić. I będą miały rację.
Bąblowiec w jagodach, bolerioza w paprociach, pedofil wszędzie.
OdpowiedzUsuńHisteria.
Aż strach mieć dzieci.
hej kochanie, jakbys sama fotke w lesie miala to o boreliozie tez bym ci napisala, niezaleznie czy to dziecko twe, czy ty, czy twoj pies ;) wiec nie chodzi o strach co do posiadania dziecka, bardziej strach przed kleszczami (ktore sama wyciagalam wlasnorecznie z roznych czesci ciala po spacerze w ogrodzie)...
UsuńMarta przypominaj mi proszę o wszystkim co niebezpieczne i złe we w świecie, bo sposób w jaki to robisz jest tak serdeczny i kochany! No i jakiś głos rozsądku jest nam potrzebny, nie?
Usuńa ja stwierdzam, że uratuje nas (jako współczesne, wyemancypowane, a być może także - nawrócone, matki) po prostu stary dobry ROZSĄDEK
OdpowiedzUsuńBo totalne zakazy nie służą nikomu. Dzieci trzeba nauczyć jeść słodycze z głową zamiast zakazywać totalnie. Co do bąblowców i innych kleszczy to ja akurat z tych strachliwych - jak mogę, to unikam. Ale powiem szczerze, że po cichu zazdroszczę tym bardziej wyluzowanym w temacie mamom. Bo ta strachliwość wcale mi nie służy. A i dziecku pewnie też nie :/ Pozdrawiam:) Iza
OdpowiedzUsuń