Obserwatorzy

środa, 12 sierpnia 2015

Rodzina patchworkowa w komplecie

Oczywiście nie poszliśmy na Sine Wiry. Wczoraj wieczorem tak poczuliśmy brak Dobrochny, że nie ma jej tu z nami, że się oboje popłakaliśmy (sorry Piotr, że Cię wydałam) i postanowiliśmy pojechać po nią dzisiaj. Więc znowu Sanok, znowu zakupy i powrót z Dobrochną do Majdanu. Po drodze wstąpiliśmy do Leska na imieninowe lody Klary do Szelców. Solenizantka uwaliła się sorbetem arbuzowym i mango od stóp do głów, więc była bardzo szczęśliwa. Gdy dojechaliśmy do Majdanu zjedliśmy tonę owoców i poszliśmy do Roztok Górnych. Czyli spacer 6 km w jedną stronę. Po dwóch dzieci zaczęły ryczeć, tak że ja resztę drogi niosłam Klarę w nosidle, a do Feli w wózku dołączyła Dobrochna. W Roztokach zjedliśmy imieninową babkę z jagodami ( Klara wprost z opakowania, razem z kartonikiem), reszta- kulturalnie, dzieląc się z pszczołami. Widoki były przepiękne. Szliśmy wzdłuż lasu, w którym rosły ogromne, stare świerki, a w dole płynął potok. Całą drogę słyszeliśmy, jak w lesie buzuje życie i brzęczą roje pszczół. Miałam wizję, że nas gonią i wszyscy chowamy się przed nimi w wózku dzieci. Na szczęście się nie spełniła. W drodze powrotnej zobaczyliśmy przejechaną żmiję zygzakowatą i zrobiło nam się jej strasznie żal. Gdzie, głupia, polazła. Przypomniał nam się widok żmii w Ochotnicy Górnej dwa lata temu w wakacje, którą przejechał samochód, ale ona przeżyła. I była totalnie rozwścieczona. Też biedna. Wróciliśmy do domu umordowani. Dzieci zjadły parowki i Fela padła natychmiast, a Klara jeszcze trochę walczyła. W końcu solenizantka. Zrobiłam uroczystą kolację z okazji dołączenia do nas Dobrochny i teraz oni siedzą na zewnątrz i oglądają spadające gwiazdy. Idę do nich.
                                          W drodze do Roztok.
                                         Klara jedząca imieninową babkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz