Obserwatorzy

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Cześć, Bieszczady.

Pamiętacie "Lśnienie"? No to właśnie trochę o nas dziś film. Jesteśmy w Majdanie, blisko Cisnej, w wielkim pensjonacie. Sami. Nie ma tu z nami nikogo. Dzieci śpią, za oknem las i świerszcze. Proszę Piotra, żeby poszedł już spać, bo wiecie, co się w "Lśnieniu" dzieje. Przyjechaliśmy tu już w ciemnościach, ponieważ wcześniej odwiedziliśmy znajomych rezydujących w Olchowcu. Nad Soliną. Ekstra miejsce. Domek typu Brda postawił kuzyn znajomej nad samym zalewem. Poszliśmy się kąpać i plażowaliśmy w miejscu, gdzie normalnie jest woda. Teraz nie jest normalnie, bo rzeki są tu na maksa wyschnięte. Za to zieleń bije po oczach zewsząd i to jest to, za co Bieszczady się kocha. Albo nie. Pamiętam, że przed pierwszym przyjazdem tu bałam się harcerzy. Że tylko oni tu chodzą, śpiewają swoje piosenki i trzeba się z nimi łapać za ręce. Na szczęście tak nie było. I nie jest. Bieszczady mają tę swoją przaśną stronę z zakapiorami, wierszami o drzewach i laskami z gałęzi. Ale jak się od tego odklei zbuntowanych licealistów poszukujących tu sensu życia (wśród kóz i owiec), to mają te góry fajny klimat. I historię. Po kąpieli w Solinie zjedliśmy kukurydzę z ogniska i pojechaliśmy do siebie. W drodze z Olchowca do Majdanu wyszedł nam na szosę mały lis. Mało turystów, czyste powietrze, szlaki, którymi od jutra będziemy się przechadzać. Przez tydzień. Jakby co, mamy wielki pokój, więc możemy kogoś przekimać. Jeśli nie boicie się naszego "reeeed ruuuum". I jeszcze te bliźniaczki. Na szczęście Piotr już śpi.

Cześć, Bieszczady.

 Klara w Solinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz