Obserwatorzy

czwartek, 13 sierpnia 2015

Sine Wiry

Przyjechali nowi letnicy i skończyła się sielanka. Rodzina - dwóch synów, zorgowna matka i krępy ojciec - naparzają w siatę pod domem i tak drą przy tym ryje, że kiełby ledwo zasnęły. Kibicowały im, nie widząc meczu. Jest jeszcze pani z siedmioletnią córką, z którą Dobrochna bawiła się do godz. 19, a potem pani zawinęła ją do pokoju (tę córkę) O, bieszczadzki zakapior przeszedł właśnie pod płotem. Byliśmy dziś w Cisnej, w Siekierezadzie i oglądaliśmy tamtejszą galerię zakapiorów. Fajnie tu mają żule; otacza się ich świętą czcią i stawia kapliczki. Takie nasze święte krowy. W Cisnej spotkaliśmy się ze znajomymi z Bydzi i pojechaliśmy z nimi do Sinych Wirów. Wyszliśmy z Polanek, czyli był to krótki spacer. Mieli oni ze sobą 9 - miesięczną córkę, więc rzeczywiście tylko trochę udało mi się wydłużyć wędrówkę. Wróciliśmy do przełomu Wetlinki. Tam są takie skały w rzece i fajnie się po nich skacze. A między nimi są małe wodospadki, po których idealnie się brodzi. I tak brodziłam ochoczo z Felą na rękach, aż się poślizgnęłam i upadłam na tyłek. Nic nam się nie stało, a mogło, więc po dzisiejszej przygodzie mam plus sto do matczynej wyobraźni. W drodze powrotnej latał przy nas mieniak strużnik, ładny motyl. To był moj trzeci raz w Sinych Wirach (to rezerwat jest). Za drugim razem byłam tam zimą, w ciąży i szliśmy wtedy z Kalnicy do Polanek, po drodze oglądając ślady po nieistniejącej wsi Zawój. Duże wrażenie zrobiły na mnie wtedy stare, zdziczałe sady owocowe rosnące nad Wetlinką. Dziś tam, niestety, nie doszliśmy. Pojechaliśmy za to do Łopienki, zobaczyć cerkiew z drewnianym Chrystusem Bieszczadzkim i drzewo, w którym jest cud - dziupla w kształcie Maryi. Poczytajcie sobie o Łopience w necie, bo nie chce mi się tu pisać (piszę na komórce), a to ciekawe jest. Łopienka to też nieistniejąca wieś. Jest ich tutaj wiele. To strasznie smutna historia Bieszczadów. Gdy dojechaliśmy do domu, okazało się, że zgubiliśmy klucze. Zostałam z dziećmi na trawie, a Piotr pojechał do Polanek na parking. Tam, gdy nie znalazł ich w trawie, jeszcze raz przeszukał samochód i okazało się, że były w aucie. Jest ciemno, siedzę na tarasie. Dzieci śpią, Piotr pojechał z Dobrą do Cisnej po szczoteczkę do zębów. Ale mi teraz dobrze. Wracając z Łopienki zatrzymaliśmy się po miód u baby, u której kupowałam już kiedyś, kiedyś, dawno temu. Tamten miód zrzuciły mi koty z lodówki i oczywiście się rozbił. To było w starym domu, jeszcze długo przed Piotrem i dziećmi. Jezu, jakie stare wspomnienie.

                                          Sine Wiry, chwilę po upadku.
                                                   Cud w Łopience.

.

1 komentarz:

  1. Jak ten miód znowu Ci jakieś koty zrzucą to zapraszam do mnie - będzie trochę bliżej :-)

    OdpowiedzUsuń