Obserwatorzy

środa, 26 sierpnia 2015

Jak przeżyć powrót do pracy po urlopie?




Nasza podróż z Sanoka trwała 12 godzin i była o 20 kilometrów dłuższa niż zwykle, bo Piotr postanowił pokazać mi uroki Beskidu Niskiego i jechaliśmy przez Duklę. Nic nie widziałam, bo Klara akurat wtedy postanowiła wyryczeć cały swój ból istnienia, a ja musiałam ją ukoić. Normalnie nie zrobiłabym afery o te dodatkowe 20 km, ale trasa ta standardowo wynosi ich 630, co z małymi dziećmi, w upale, po poprawinach wesela (no ja się poprawiłam), z perspektywą powrotu do pracy następnego dnia urasta do lekkiej tortury. Więc afera była. W sumie nie było jednak aż tak źle. Nie wiem, czy to dlatego, że dzieci od maleńkości dużo jeżdżą, pokonując ogromne dystanse i jest to kwestia przyzwyczajenia, czy są na tyle małe, że się nie nudzą, ale są naprawdę w porzo. 
Największą atrakcją tej wycieczki dla mnie było spotkanie prawdziwej tirówki na stacji gdzieś pod Piotrkowem Trybunalskim. Zatrzymaliśmy się tam, by podgrzać mleko. Wysiadam z auta i widzę, że wzdłuż ogromnego sznura równolegle ustawionych ogromnych tirów idzie ona, dostojna i powolna, w żółtej, obcisłej sukience. Aż mi w uszach zagrał kawałek z Jacky Brown (rzeczywiście coś miała lacha w twarzy z Pam Grier). I mówię do Piotra: - Patrz prawdziwa tirówka. Na co on: - No co Ty, tutaj? No rzeczywiście tirówka wśród tirów to doprawdy szokująca jej lokalizacja. Miała kobita z dwa metry, szerokie biodra i wielkie cyce. Ogromne. Włosy ciemne do szyi i czarne szpilki. Jezu, jak ja się ekscytuję takimi rzeczami. Ja stałam w kolejce i pytałam o przewijak, a ona kupowała prezerwatywy. Była bardzo wyniosła i dumna. Wyszliśmy ze stacji. My poszliśmy karmić dzieci mlekiem, a ona miłością spragnionego jej kierowcę. Dojechaliśmy o 01.30. Rano wstałam i poszłam do pracy. Nie spodziewałam się, że nagle się okaże, że jestem ukrytym tytanem pracy i moim największym marzeniem był do niej powrót. Szczerze mówiąc, po latach doświadczeń wiedziałam, że ludzie mają dużą tolerancję dla tych powracających z urlopu, więc aż tak bardzo nie stresowałam tym pierwszym dniem po. Bardziej martwiłam się kolejnymi. Zwłaszcza, że dzisiaj mieliśmy zebranie w sprawie budżetu na przyszły rok. A ja podczas wakacji poczułam, że jestem wypalona zawodowo i że już nic mądrego nie wymyślę. I dziś na zebraniu okazało się, że wielu z nas czuje podobnie. Że jesteśmy zmęczeni. Że trzeba się trochę przeorganizować, coś odpuścić i świat się w związku z tym nie skończy. Dziś był dzień ulgi. Dla mnie. Bardzo stresował mnie ten powrót, tzn. to, czy ja w ogóle potrafię jeszcze pracować. Nie wiem, czy wyrażam się jasno. Ale okazało się, że wystarczy rozmowa, analiza swoich działań i zrezygnowanie z tych, które są dla nas już zbyt uciążliwe, albo zbyt trudne (albo zbyt łatwe, różnie jest). Warto spojrzeć na to, co się robi, przyłożyć do tego matrycę, co się chce robić i spróbować to do siebie przybliżyć. Wydaje mi się, że tylko oczy boją się pracy, a wokół nas jest więcej życzliwości, niż nam (mi) się czasem wydaje. Będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz