Obserwatorzy

niedziela, 2 sierpnia 2015

O przyjaźni i psiej kupie

Borsk, to nasze Eldorado. Tzn., jak byłyśmy jeszcze studentkami, nie było zmiłuj, każdego roku, choć na weekend, spotykałyśmy się tam, choćby nie wiem, co. Do godz. 18 rozmawiałyśmy o jedzeniu, po osiemnastej - o seksie. Jadłyśmy zapiekanki na śniadanie, lody na obiad i wino na kolację. Siedziałyśmy opatulone w koce na wietrznym wiecznie tarasie i przelatywałyśmy plotkarskie pisma z fajką w ustach. Odwiedzali nas różni koledzy no i w ogóle było ekstra.
Z czasem zaczęło być coraz bardziej poważnie. Choć poważnie to duże słowo w kontekście marzeń o imprezie z czarnym karłem zlizującym z gospodyni miód, podartych spodniach po namiętnościach z kajakarzem (nie ja), czy stripteasie kolegi na dachu domku zakończonym ześlizgnięciem z gontu. Zaczęły się przyjazdy z naszymi chłopakami (zależało od roku), potem pojawili się mężowie (właściwie tylko jeden), no i w końcu dzieci. I tak, jak kiedyś brało się deskę i płynęło opalać na środek jeziora, tak teraz bierze się kocyk, łopatkę i idzie na plażę. Kiedyś, by się dokładnie opalić, na środku jeziora, na tej desce zdejmowało się strój (po czym po sekundzie okazywało się, że z lewej strony płynie rower, z prawej łódka, w tyłu kajak, a z przodu w trzcinie ukrywa się rybak, więc trzeba było wbijać się z powrotem w strój pod wodą), tak teraz pamięta się o kapelusikach i kremie z filtrem 50 dla małych ciałek. Tradycja przyjazdów przetrwała i spotykamy się tam nadal, choćby nie wiem, co. I jak którejś nie ma, to strasznie jej brakuje i zdarza się, że się pojawia wbrew swoim planom, bo jej też brakuje nas. I choć są dzieci i chłopcy, i mąż (wciąż jeden), to ciągle jesteśmy my, które nie muszą się sobie z niczego tłumaczyć i chcą ze sobą być.


PS. Zawsze w Borsku było tak, że byłyśmy my, kilku kolegów, paru wczasowiczów i kilka pustych domków. Pięknych, drewnianych bungalowów z lat 60. Jezioro było czyste, noce były spokojne (no wiadomo, czasem nie). Teraz pojawił się nowy właściciel ośrodka, który rozebrał klimatyczne domki i w ich miejsce postawił plastikowe kontenery. Jeden przy drugim. Każdy ma taras, na tarasie grill, skrzynkę browarów i tłuste brzuchy bez odzienia panów podrygujących w rytm diskopolowych hitów. Ok, to by było jeszcze do przeżycia. Każdy chce zarobić, każdy chce odpocząć. Ale ci ludzie przyjeżdżają z wielkimi psami, które wyprowadzają na plażę i po nich nie sprzątają. Psie kupy zalegają przy brzegu i w wodzie - coś obrzydliwego. Tłumaczono mi, że to jezioro jest na tyle głębokie, wielkie, morenowe, że bakterie coli mnie nie zaatakują, bo nie mają w nim szans. No cóż, i tak się w nim nie wykąpałam. Jakoś przeszła mi ochota. To jest naprawdę obleśne, jak bardzo ludzie potrafią sobie wzajemnie i przyrodzie zgotować „taki los”. Tu, we Wdzydzkim Parku Krajobrazowym w Borach Tucholskich.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz