Piszę z trasy,więc mogą być błędy. Jezu, pamiętam podróże z moim dziadkiem. On był gotowy na wyjazd trzy dni przed. My, mam wrażenie, trzy dni po. Dzieci zasnęły w aucie, a my jeszcze nie wyjechaliśmy z Bydzi. Bo trzeba zatankować (już po), kupić trójkąt i zacieniaki na okna dzieci (w trakcie) i umyć boczną szybę (przed). W aucie mamy cały dobytek bez telewizora, pralki i kuchenki. Po tym poranku mogę już iść spać. A jeszcze wczoraj wieczorem zorientowałam się, że nie mam dokumentów w portfelu i po słabo przespanej przez to nocy (przesadzam, spałam ok), pojechałam rano do warzywniaka, w którym robiłam zakupy i okazało się, że przy szukaniu drobnych wyjęłam z portfela wszystko i zostawiłam na ladzie. Pierwszy raz w życiu. No, ale dobrze się to skończyło i jedziemy. Do Sanoka. Na razie stoimy na parkingu galerii Glinki i czekam, aż turbo zorganizowany ojciec rodziny kupi trójkąt. A potem jeszcze tylko mycie szybki i można jechać. Chyba, że zgłodnieje. Albo obudzą się dzieci. Trzymajcie kciuki.
21.30 wyjeżdżamy z Kielc. Dzieci śpią ,ja prawie, kierowca w porzo. Ale ja i tak czuwam. Zawsze. Przed nami 230 kilo. Za nami 400. Zrobiliśmy se wakacyjną wycieczkę, zamiast jechać autostradą. Zawsze u nas wygrywa romantyzm. Dlatego nie mamy (jeszcze) miliardów na koncie. Dzieci po drodze pogubiły smoczki,więc kupiliśmy im nowe, ale inne od starych. Na początku nie działały, ale na zaśnięcie dały radę. To tak a propos ekwipunku niezbędnego do przeżycia w aucie z niemowlakiem. Smoczek, woda, ulubiony miś, kocyk, chrupki i borówki. I mleko na noc. No dobra. Woda się nam skończyła. Jedziemy dalej.
Czyli, że nie tylko my tak mamy?! Boszszsz, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńA propos smoczków to jeden znalazł się szybko pod fotelem, a drugi dzisiaj w paczce chrupkow.
Usuń